George Byron, słynny angielski podróżnik, poeta romantyczny, człowiek wielkiej kultury i szerokich zainteresowań, napisał: „Widziałem ruiny Aten, Efezu i Delf. Podróżowałem po dużej części Turcji i wielu innych miejscach w Europie i Azji. Ale nigdy nie widziałem dzieła natury czy sztuki, które zrobiłoby na mnie takie wrażenie jak Złoty Róg, który pojawił się przed moimi oczami”. Nie on jeden wyrażał podobny podziw nad ponadczasową zatoką, nad którą rozwinął się wielgachny, przepełniony magią Stambuł, niegdyś stolica  wielokulturowego Imperium Osmańskiego. Przesiąknięta turecką melancholią, uwikłana w swoje skomplikowane dzieje metropolia, zauroczyła mnie od pierwszego momentu, pobudziła zmysły i uwiodła. 

Trochę historii

     Historia miasta dumnego ze swojej orientalnej tożsamości, a jednocześnie zapatrzonego na Zachód, jest tyleż fascynująca, co burzliwa. Jego powstanie szacuje się na VII wiek p.n.e. Przybyli tu greccy koloniści nadali mu nazwę Bizancjum, które dzięki swojemu korzystnemu położeniu zaczęło się bardzo szybko rozwijać. Nic dziwnego, że przechodziło z rąk do rąk, od perskich, po ateńskie czy spartańskie. Pod koniec II w n.e. cesarz Septymiusz Sewer, po wygraniu wojny domowej, splądrował je i odbudował w stylu rzymskim. Wkrótce potem  Konstantyn Wielki uczynił z niego stolicę Cesarstwa Bizantyjskiego, o nazwie Konstantynopol, które uchodziło za najpiękniejsze i najbogatsze miasto na świecie i było zamieszkiwane przez pół miliona ludzi. Tysiąc lat później stolica chrześcijańskiego państwa została złupiona przez Krzyżowców IV krucjaty, by w 1453 roku, bardzo zniszczona, dostać się w ręce sułtana Mehmeda II Zdobywcy z dynastii tureckiej. Nastała nowa epoka Imperium Otomańskiego, nazwę stolicy Konstantynopol zmieniono na Istanbul, a kościoły na meczety, jako że religia islamska zastąpiła prawosławie. Mocarstwo prowadząc liczne wojny, znacznie rozszerzyło swoje terytorium. W XVI wieku w okresie jego szczytowego rozwoju, Sulejman Wspaniały zamierzał uczynić z miasta wierne odzwierciedlenie swojej potęgi, wyraz triumfu islamu nad chrześcijaństwem. 

      Kolejna wielka rewolucja nastąpiła po zakończeniu I wojny światowej, kiedy w 1923 roku Mustafa Kemal Atatürk obalił ostatniego sułtana i z gruzów wieloetnicznego Imperium Osmańskiego stworzył współczesną republikę. Pomimo silnych wewnętrznych nurtów tradycjonalistycznych i muzułmańskich, pomimo przyprawiającej o zawrót głowy mieszanki kultur, religii i wpływów, nadał on państwu nową wizję polityczną przyjmując zachodnią orientację i europejskie aspiracje. Zachował przy tym umiarkowany islamizm, gdzie samotne, ubrane po europejsku kobiety, nie wywołują zgorszenia i gdzie w zaludnionych restauracjach nie przejmują się ramadanem i jego surowymi nakazami postu. Bohater narodowy przekształcił monumentalną, 1500-letnią świątynię chrześcijańskiego świata Hagia Sophia, miejsce koronacji cesarzy bizantyjskich, w otwarte dla publiczności muzeum. Uczynił ją pomnikiem uniwersalnej autentyczności, która przekracza tożsamości religijne i przyczynia się do uznania Stambułu, zdolnego skupiać wspólne wartości, które nie dzielą, a  jednoczą populację. Trafił wtedy na okładkę brytyjskiego „Times’a” czyniąc z Turcji postępowe państwo, w którym zapewniono kobietom równe prawa, w tym także do głosowania. Zakazano noszenia burek, hidżabów, fezów, oraz bród dla urzędników publicznych i „tureckich” wąsów dla żołnierzy, wszystko to co było synonimem poprzedniego reżimu. Do dziś wizerunek  wielkiego męża stanu widoczny jest na każdym kroku w urzędach państwowych, czy miejscach publicznych. Sekularyzm i westernizacja Turcji zbliżyły jego postać do statusu boskości, a dzieci w szkole uczą się jego przemówień na pamięć. 

    Obecny prezydent  Recep Tayyip Erdogan, nie przepada  za nim. W 2020 roku przywrócił dawno zdekonsekrowaną Hagię Sophię do użytku jako meczet. Nowoczesny kosmopolityczny kraj z europejskim duchem, wraz z odkurzonym przez  Erdogana  neoislamizmem, zmienił nawyki i zwyczaje. Religia i postępowość starały się współistnieć, chociaż nie było to wcale łatwe. Ale już dwadzieścia lat temu, ten młody wówczas islamski burmistrz Stambułu, grzmiał: „Demokracja jest jak tramwaj, pozwalasz mu jechać, dokąd chcesz, a potem w każdej chwili możesz wysiąść!”.   

      Noblista Orhan Pamuk pisał, że sercem Stambułu jest most Galata i trudno się z nim nie zgodzić. Tętniący życiem i pulsujący chaotycznym handlem ulicznym, gwarny i nigdy nie zasypiający, budzi zachwyt i wprawia w osłupienie. Jest jednym z niekwestionowanych symboli miasta i niezmiennie od wielu lat pozostaje jedną z największych jego atrakcji. Pojawia się na większości tutejszych widokówek, był tematem wielu pisarzy, malarzy, reżyserów, podkreślających jego kulturowy charakter i duchowy wizerunek. Ziya Osman Saba, turecki poeta i powieściopisarz, nie potrafi wyobrazić sobie bez mostu zarówno Stambułu, jak i własnego życia; poranne przechadzanie się po nim stanowi bowiem dla niego „najpiękniejszą chwilę dnia”. Zauważmy przy tym, że długa na pół kilometra stalowo-betonowa konstrukcja, nie należy do arcydzieł architektury i chociaż nie może umknąć uwadze turysty, nie grzeszy urokiem.

    Dwupoziomowy most, łączący Sultanahmet, historyczne centrum z meczetami, Topkapi i Wielkim Bazarem, ze współczesną dzielnicą Karaköy, w górnej części oblegany jest przez stojących godzinami w bezruchu wędkarzy, którym nie przeszkadza ruch tramwajowy i samochodowy. W dolnej wypełniony jest aktywnością restauracyjno-targową, tabunami przechodniów i nieustannym fermentem. W klimatycznych tawernach rybnych, przesiadują turyści mamieni darmowym widokiem na stare miasto, gustują lokalny  cymes balik-ekmek, bagietkę ze świeżo grillowaną makrelą, pomidorem, cebulą, sałatą i odrobiną soku z cytryny. Do kontemplacji zatoki niektórzy przedkładają nocną porę, bo bardzo efektownie podświetlony Złoty Róg, robi imponujące wrażenie teatralnej scenerii.

    Z mostu, zapuszczając się w uliczki, które już dawno zapomniały o swej niegdysiejszej świetności,  należy obowiązkowo dotrzeć do dumnie stojącej na wzgórzu charakterystycznej, o stożkowym dachu, 63-metrowej Wieży Galata, świadectwa bogatej historii miasta. Ten sięgający XIV wieku kultowy obiekt, stworzony przez Genueńczyków, kiedy mieli tu swoją kolonię, jest prawdziwym symbolem Stambułu i od wieków stanowi integralną część jego panoramy. Na przestrzeni wieków pełniła różne funkcje, w tym jako punkt strażniczy w najwyższym miejscu fortyfikacji, więzienie, a teraz jest ważną atrakcją turystyczną. Z arkadowego balkonu widać jak na dłoni starą część Stambułu. To najlepszy punkt widokowy aby podziwiać urokliwość zachodzącego słońca. Jego złote promienie pieszczą uznane zabytki metropolii, a kiedy zbliża się ono do linii horyzontu, różowe widowisko zmienia barwę na jaskrawo pomarańczową, malując niebo odcieniami pomarańczy i złota.

Legendarny Pera Palace

     Z okna nastrojowego Pera Palace Hotel z porannej mgły wyłania się widok miasta miast. Miedziane, otulone muślinem, słońce rozświetla błyszczące kopuły meczetów i strzeliste minarety. W oddali lśnią złotem wody Bosforu, przedzierającego się zygzakiem pomiędzy dwoma kontynentami. Już po raz drugi zatrzymaliśmy się tutaj z Lindą. Poprzedni pobyt okazał się niezbyt fortunny. Przyjechaliśmy na Sylwestra, jednak na kilka godzin przed kolacją dotknęły mnie dreszcze i fala przeraźliwego zimna, zakończona intensywnymi potami. Była to malaria, której nabawiłem się dwa tygodnie wcześniej na amazońskiej wyprawie. Nie chcąc alarmować małżonki, z wielkim trudem wytrzymałem do północy, ale kiedy musiałem zatańczyć, z przerażeniem odkryła, że marynarka jest przesiąknięta potem, a rozpalone czoło świadczy o ekstremalnej temperaturze. Wróciliśmy do pokoju, spakowaliśmy się̨ i odlecieliśmy do domu pierwszym rannym samolotem.

     Tym razem ponownie zanurzyliśmy się w magiczną atmosferę Pera Palace. Powstał on w 1892 roku na użytek pasażerów Orient Expressu, który po trzech tysiącach kilometrów tutaj kończył swój bieg. Miał zapewnić komfort elitarnym pasażerom pociągu: arystokratom, dyplomatom, ludziom biznesu. Pierwszy skład, symbol komfortu i bogactwa, wyruszył z peronu paryskiego dworca Gare de l’Est 4 października 1883 roku. Jego uruchomienie stało się dużym wydarzeniem medialnym. Wszystko było przesiąknięte romantyzmem i elegancją, snobizmem i przepychem. 

     Hotel musiał dostosować się do oczekiwań dostojnych gości. Przebywali tutaj prominentni politycy, artyści, korespondenci zagraniczni i wiele innych barwnych osobistości. W księdze pamiątkowej widnieją wpisy Alfreda Hitchcocka, Jaqueline Kennedy, Onassisa, królowej Elżbiety, Maty Hari, Grety Garbo, czy Charlie Chaplina lub Trockiego. W czasach II wojny światowej, utrzymująca neutralność Turcja była polem walki wywiadów obu stron. Szpiedzy wszystkich zaangażowanych w konflikt światowych mocarstw mogli zdobywać tutaj niezwykle cenne informacje, tutaj też zbiegały się sieci intryg i spisków knutych w celu włączenia Turcji do wojny po stronie tej czy innej koalicji państw. W tutejszym hotelu niejednokrotnie zasiadali przy jednym kawiarnianym stoliku agenci z przeciwnych sobie agentur. Przybywali tu też niemieccy intelektualiści uciekający przed nazizmem, a żydowscy działacze starali się pomóc swoim rodakom opuścić okupowaną przez Hitlera Europę.   

     W roku 1922 zjechał tu, po zakończeniu wojny grecko-tureckiej Ernest Hemingway. Wprawdzie miasto nie przypadło mu specjalnie do gustu, ale komfortowo czuł się w tym właśnie hotelu. O Stambule napisał tylko kilka ciepłych słów: „Rano kiedy się człowiek budzi i widzi mgłę nad Złotym Rogiem z wyrastającymi z niego smukłymi minaretami sięgającymi nieba i słyszy muezina wzywającego wiernych do modlitwy głosem, który wznosi się i opada jak aria z rosyjskiej opery, można odczuć poetyzm Orientu”. Autor powieści Śniegi Kilimandżaro doceniał miejscowe trunki. Wspominał późniejbijatykę o kobietę z jakimś mężczyzną. Skończyło się na tym, że spędził z nią noc i „wyszedł, zanim obudził ją pierwszy promyk słońca”. Do hotelu wrócił  z podbitym okiem i płaszczem na ręku, bo miał oderwany rękaw.  

     Pera Palace dzieli  tylko kilka kroków od najpopularniejszej, najbardziej reprezentacyjnej i jednocześnie najbardziej zatłoczonej alei Istiklal Caddesi, czyli Niepodległości. Przy obleganej od rana do późnej nocy przez turystów arterii znajdują się budynki dawnych ambasad, chrześcijańskie kościoły różnych wyznań, eleganckie sklepy zachowujące swój historyczny urok oraz liczne bary, kawiarnie – królestwo słodyczy, chałwy, baklawy z bakaliami, orzechami i miodem, oraz restauracje gotowe rozpieścić i zaspokoić oczekiwania każdego. Przewodnicy utrzymują, że każdego dnia dawno wyłączoną z ruchu kołowego 1,5 kilometrową ulicę przemierza średnio milion osób, między którymi musi przeciskać się czerwony tramwaj vintage z 1914 roku.

Bizantyjska dziwka

    Lubię łazikować samotnie, pieszo, podglądać różne zakamarki i zawieruszyć się, bo to najlepszy sposób aby wtajemniczyć się w miasto. Zatrzymuję się w jednej z niezliczonych kawiarenek i siedząc na mikroskopijnym stołeczku, popijam z niewielkiej szklaneczki w kształcie tulipana z nieodłącznym cukrem w kostkach, mocną herbatę. Obok dziewczyna w długim płaszczu i chuście zakrywającej włosy, zapewne tradycyjnie wychowana muzułmanka, pokazuje coś na laptopie swojej koleżance ubranej w kusą spódniczkę i wydekoltowaną bluzkę. Za oknem przesuwa się grupa kobiet w burkach, oraz mężczyzn w sandałach i białych szatach udających się na pielgrzymkę do Mekki. Nie pierwszej młodości jegomość, który zamówił sandwicha, przysiadł się do mnie z kieliszkiem raki. Był Ormianinem i wyżalił się  na niewyobrażalne bestialstwo, którego władza turecka dopuściła się w trakcie I wojny światowej na jego rodakach. Doszło wtedy do eksterminacji ponad miliona potomków najstarszego chrześcijańskiego państwa, za co nigdy nie padło słowo przepraszam. I tego on nie jest w stanie wybaczyć.

      Najbardziej charakterystycznym elementem życia mieszkańców miasta jest Bosfor, z intensywną mobilnością promów, barek i łodzi rybackich przy akompaniamencie skrzeku mew i głębokiego buczenia syren statków. Stąd wypływa nastrojowość Stambułu, która utrwala się w kalejdoskopie krętych uliczek „bizantyjskiej dziwki”, jak nazywali miasto tureccy nacjonaliści, a także z bogactwa przytłaczających bodźców, mozaiki obrazów, kakofonii dźwięków i powodzi nie dających się zdefiniować zapachów. Jest tu czym się delektować. Niezmierzona różnorodność miasta nikogo nie pozostawia obojętnym. Jest gotowa urzec do głębi duszy i pozostać na zawsze w pamięci każdego obieżyświata.

   Bliskowschodnią esencję można poznać na pełnych tajemniczych zakamarków gwarnych bazarach, prekursorach dzisiejszych galerii handlowych. Największe wrażenie robi Wielki Bazar, który przerasta najśmielsze wyobrażenia i ze swoim labiryntem 60 uliczek przy których rozłożyło się cztery tysięcy sklepów, pochłania bez reszty. Mówią, że w najstarszym i ponoć największym krytym targowisku świata pracuje 25 tysięcy osób, a odwiedza go codziennie ćwierć miliona klientów. Można tu kupić jakąś pamiątkę, ceramikę, wyroby ze skóry, albo coś zjeść, odpocząć, a nawet pomodlić się w jednym z meczetów.

    W mało reprezentacyjnym zakątku eleganckiej, glamour dzielnicy Beyoglu, nie przypominającej czasów największej świetności dawnego Konstantynopolu, trafiam na jedyny polski ślad – niewielkie muzeum Adama Mickiewicza. Ponieważ Imperium Osmańskie nie uznało nigdy rozbiorów Polski, wieszcz liczył tu na wsparcie w utworzeniu batalionów polskich do walki o wolność z carską Rosją. Plan upadł, bo po dwóch miesiącach pobytu 22 września 1855 roku poeta umarł  zarażony dżumą. 

Atrakcje Stambułu

   Do nad podziw efektownych atrakcji Stambułu należy „Zatopiony pałac”, jak często bywa określana Cysterna Bazyliki. Już sama nazwa wskazuje, że to zbiornik na wodę, największy z licznych budowli tego typu, które pomimo wojen i trzęsień ziemi przetrwały długie stulecia. Świat poznał jej atrakcyjność już w 1963 roku w jednej ze scen filmu “Pozdrowienia z Rosji“, kiedy Sean Connery – agent James Bond pływał łódką  między kolumnami cysterny, w poszukiwaniu sekretnego przejścia. Zbudowana w 532 roku przez 7 tysięcy niewolników na polecenie cesarza Justyniana Wielkiego, miała zapewnić rozwijającemu się miastu dostępu do czystej wody na wypadek oblężenia lub zniszczenia akweduktów czy zatrucia w nich wody. Nie ma drugiego takiego miejsca na świecie. Kiedy odwiedziłem je pierwszy raz w 1985 roku, doświadczyłem żywych emocji. Cysterna nie była udostępniona do zwiedzania, bo trwały tam prace remontowe. Nie pamiętam już jakim sposobem mój taksówkarz, który obwoził mnie po mieście, załatwił, że wpuszczono mnie do środka. Znalazłem się w baśniowej atmosferze podziemnego wodnego świata. Spacerując drewnianym pomostem, w ciszy przerywanej tylko spadającymi z sufitu kropelkami wody, podziwiałem podświetlany z dołu przez delikatne światła las wykonanych z niezwykłym kunsztem ponad trzystu zanurzonych w płytkiej wodzie marmurowych 9 metrowych kolumn. W rzeczywistości wszystko to przypominało bardziej prawdziwą katedrę rozmiarem dwóch boisk piłkarskich, która jakimś dziwnym zrządzeniem losu znalazła się kilka metrów pod ziemią.  Wróciłem tam dużo lat później, kiedy cysterna stała się jednym z najczęściej odwiedzanych przez miejsc. Ale w towarzystwie wszechobecnych, jazgotliwych grup turystycznych, klimatu pierwszego razu już nie odczułem. 

    Stambuł obdarza swoją orientalną atmosferą, dawną potęgą zaklętą w tysiącletnich murach i  tureckimi łaźniami. Będąc tutaj, nigdy nie powinno się odmówić wizyty w hamamie, tradycyjnej publicznej łaźni, dla niektórych świątyni przyjemności. To prawdziwy rytuał i nieprawdopodobny relaks w ciężkich kłębach przesiąkniętych wilgocią oparów. Pośrodku wielkiej marmurowej sali stoi ciepły kamienny postument przeznaczony do masażu w pianie mydlanej. Ciepło promieniuje tam z podgrzewanej podłogi, ław i ze ścian. Masaż szorstką rękawicą, polewanie ciepłą i zimną wodą, mydlenie, masaż, polewanie, to wszystko uspakaja i odpręża. Wilgotne powietrze i panująca cisza gwarantują niezatarte doznania. To wyborna forma spędzania czasu z przyjaciółmi i prostego bycia razem. Nie ustępuje słynnej ruskiej bani, czyli saunie na mokro z jej miotełkami z gałązek brzozy służącymi do chłostania, basenikiem z lodowatą wodą. 

    Istnieją aglomeracje miejskie o tak silnej odrębności, że spacerując ich ulicami ma się wrażenie, że nie mógłbyś znaleźć się nigdzie indziej na świecie. Tak jak powiedział niegdyś Napoleon Bonaparte: „Gdyby świat był tylko jednym państwem, Stambuł byłby jego stolicą”. Ten zakorzeniony w Europie dawny Konstantynopol, przez ponad tysiąc lat ucieleśniał nadzieje chrześcijańskiego imperium, ale sercem i duchem był orientalny. Zaś bliskość Azji zawsze stanowiła źródło nieodpartego zachwytu. Gdzie nie spojrzeć, starożytność łączy się z nowoczesnością, chrześcijaństwo z islamem, a mistycyzm przeplata się ze świeckością. Na każdym kroku dotykalne paradoksy. I nie może być inaczej. Stambuł, najbardziej zachodnie z miast świata islamu, jest irracjonalny, podobnie jak jego położenie geograficzne, trochę w Europie, trochę w Azji, między Morzem Śródziemnym a Morzem Czarnym. 

    I tak, jak Most Galata łączy dwie najstarsze dzielnice miasta, a zarazem jego dwa oblicza: południowe, konserwatywne, zwrócone na Wschód, i północne, przesiąknięte mentalnością Zachodu i lekkością nowoczesnego życia, tak mieszkańcy Stambułu są rozdarci między dwoma brzegami: bliską sercu Turcją i dalekim obyczajowo, lecz kuszącym Zachodem. Między tym, co tradycyjne a nowoczesne, tym, co religijne a związane z ateizmem, tym, co reprezentuje Orient a europejskość.