Wyspy Kurylskie, ostatni skrawek rosyjskiej dzierżawy odległy od Moskwy 12 tysięcy kilometrów, prawdopodobnie przyczynią się wkrótce do poprawy klimatu w stosunkach japońsko-rosyjskich.

Po 60 latach napięć mówi się o szansach na uregulowanie konfliktu terytorialnego, a spór idzie o cztery wyspy z Południowych Kuryli: Kunaszyr, Etorofu, Szykotan i Habomai, zwane przez Japończyków Hopporyodo, czyli Terytoria Północne.

Perspektywa obustronnych korzyści na dłuższą metę wnosi dużo optymizmu do planu ostatecznego zamknięcie nierozwiązywalnego od lat problemu traktatu pokojowego kończącego formalnie stan wojny między obu państwami. Rosjanie niechętnie ustosunkowujący się do różnych inicjatyw rozwiązania konfliktu w tak emocjonalnej kwestii jak odstępowanie terytorium, rozważają dziś możliwość pójścia na kompromis …

Decydującą rolę zagrała tu strategia „wielkie inwestycje za terytoria”. Kraj Wschodzącego Słońca byłby gotowy kupować w Rosji 1 milion baryłek ropy dziennie, a przede wszystkim uczestniczyć we wspólnym kolosalnym projekcie wartości 5 miliardów dolarów: budowy rurociągu naftowego długości 3.800 km, z Angarska do Nachodki nad Pacyfikiem. Stamtąd można ją transportować do wielu krajów azjatyckich i na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

„Propozycja Tokio jest zbyt intratna by ją zbagatelizować”, mówią w „Transneft”, kompanii kontrolowanej przez państwo. Wszystko zależy od tego, na co liczy strona japońska. Wariantów mogłoby być kilka. Po oddaniu czterech wysp Rosjanie mogliby nimi zarządzać przez jakiś czas, tak jak to czynili Brytyjczycy do 1997 r. w Hongkongu. Może wchodziłaby w rachubę strefa gospodarcza zarządzana przez oba kraje? Te warianty mogą mieć pewne modyfikacje i jak powiedział prezydent Putin, winny opierać się „na całym kompleksie uzgodnień dotychczas podjętych”.

W czym tkwi problem długotrwałej zimnej wojny? Odwiedziłem Kuryle, tym bardziej, że od dawna nęciły one moją wyobraźnie, jako że niewielu obcokrajowców postawiło tu nogę.

Wylądowałem w Juzno Kurylsku na wyspie Kunaszir po godzinie lotu z Sachalina. Do osiedla prowadzi wyboista droga gruntowa, nie dająca czas na wygodny przejazd nawet terenowym łazikiem. Pogrążony w letargu trzytysięczny ośrodek administracyjny szokuje realiami rosyjskiej prowincji. Odnosi się wrażenie, że wszystko obraca się tu w jednym miejscu i tonie w bagnie stagnacji. Pokryte smołową papą drewniane chałupy i wielkie kałuże wody utrudniające dotarcie do nich. W pobliżu kombinatu rybno-konserwowego unosi się odurzający zapach ryb. Wokół króluje totalny bałagan: porzucone części maszyn, usypisko zardzewiałych puszek, walające się opony, rozbite szkła, bujne chwasty, stosy odpadów, szkielety rozpoczętych i niedokończonych zabudowań. Na plaży pokrytej czarnym piaskiem pochodzenia wulkanicznego widnieją ślady japońskiej cywilizacji: wyrzucone przez fale torebki plastykowe, skrzynki po piwie, butelki. A pośród nich kilka wraków ciśniętych na brzeg w 1994 r. przez tsunami, które dokonało olbrzymich zniszczeń w regionie. Żadnych inwestycji na szerszą skalę. Ma się wrażenie, że człowiek znalazł się na końcu świata.

W pokoju gościnnym dla przyjezdnych wisi wycięta z ilustrowanego tygodnika mapa Kuryli. Archipelag kilkudziesięciu wysp wulkanicznych ciągnie się od Kamczatki po Japonię łukiem długości 1200 km. Zajmuje on powierzchnię około 16 tys. km2, w tym jedna trzecia, czyli tyle co dwie szwedzkie wyspy Gotland, to sporne terytorium. Zamieszkuje je niespełna 50 tysięcy ludzi, z czego 40 procent stanowią wojskowi.

Penetrację archipelagu rozpoczęli w II poł. XVIII wieku zarówno Japończycy jak i Rosjanie. Z czasem sprawy kolonizacji skomplikowały się do tego stopnia, że dziś obie strony pretendują do Południowych Kuryli. W roku 1855 oba kraje zawarły w Szimoda „Układ o granicy” pozostawiając cztery wyspy po stronie Japonii. Natomiast porozumienie Wielkiej Trójki w Jałcie w lutym 1945 r. przyznało je ZSRR. Na dzień przed końcem drugiej wojny światowej armia radziecka zajęła te wyspy, czego do dziś Tokio nie może darować argumentując, że wyspy Szikotan i Habomai wcale nie należą do łańcucha kurylskiego, lecz są przedłużeniem wyspy Hokaido, natomiast Kunaszyr i Etorofu zawsze wchodziły w skład imperium japońskiego.

Jakby na potwierdzenie przysłowiowej gościnności rosyjskiej przychodzący w odwiedziny urzędnik gminy Borys Umnow przynosi ze sobą 2 kilogramy pysznego czerwonego kawioru własnej roboty, bochenek razowca, słoik ostro pachnącej jodem kapusty morskiej i nieodłączną na takie okazje flaszkę wódki. „Powiedz w Europie – radzi gość o szczerym spojrzeniu, który wzbudza sympatię – , że ta ziemia jest nasza. Pracowaliśmy tu całe życie i tu urodziły się nasze dzieci, nie zamierzamy jej oddać”. „Nie chcemy powtórki casusu Alaska, którą Amerykanie, wykorzystując klęskę Rosji w wojnie krymskiej, kupili w 1867 r. od cara Aleksandra II za symboliczną sumę 7,2 miliona dolarów”, powie później jeden z mieszkańców miasteczka.

Jednak połowa ludności opowiada się za oddaniem wysp. Brytyjski tygodnik „Economist” uważa, że takie rozwiązanie popiera dziś 60 procent mieszkańców Kuryli. Przyjechali tu zachęceni perspektywą kariery tego regionu, a zatem licznych przywilejów i lepszych zarobków. Po 1990 r. Kuryle utknęły w bagnie stagnacji. Zdemoralizowani ludzie poczuli się opuszczeni przez Moskwę. Zmuszeni drogo płacić za dotychczasowe złudzenia, żyją w stanie apatii, na grani ubóstwa. Chętnie przyjęliby zapomogę finansową Japończykow, która pozwoliłaby urządzić się na kontynencie. „Nie rozumiem pozycji Moskwy – zauważa nauczycielka języka angielskiego w miejscowej szkole – . Przecież w 1997 r. pozbyliśmy się na rzecz Ukrainy dużo ważniejszego Półwyspu Krymskiego”.

W Juzno Kurilsku działa ruch „Ziemliaki” (Ziomkowie), kierowany przez Maichaila Lukianowa i zrzeszający kilkuset członków. Ponieważ rząd rosyjski nie jest w stanie zapewnić normalnego poziomu życia, żądają oni oddania wysp Japończykom, w zamian za zapewnienie im wyboru obywatelstwa. Nie mogą tu jednak narzekać różni spekulanci, przemytnicy, handlarze importujący stare auta, czy rybacy sprzedający nielegalnie swój połów japońskim hurtownikom.

Równie bezkompromisowe stanowisko co Rosja, reprezentuje także strona japońska. „Odzyskanie tych wysp to kwestia godności państwa, podkreślenie dumy narodowej”, zauważa podeszła wiekiem Japonka przybyła pomodlić się na grobie swojego przodka. W Japonii obserwuje się coraz większy nacisk społeczeństwa na rząd żądający zwrotu Terytoriów Północnych.

Tak naprawdę, to problem Kuryli ma szerszy aspekt. Wody tego rejonu zaliczane są do jednych z najbogatszych na świecie łowisk łososi. Ponadto wyspy są naturalną barierą zamykającą dostęp do Morza Ochockiego, stąd obecność tu rosyjskich baz rakietowych, lotniczych i łodzi podwodnych, stanowią niebagatelne znaczenie strategiczne dla Moskwy.

Wiaczeslaw Zolotin żyje tu od pół wieku. Wyprostowana figura, sprężysty krok, świdrujący swoimi przenikliwymi oczami, jest usposobieniem dobroduszności. Jego dwaj synowie szukali kiedyś szczęścia na Białorusi, ale wrócili do rodzinnego gniazda, gdzie przemysłowa cywilizacja nie wycisnęła jeszcze swojego piętna. „Tutaj czujemy się najlepiej – mówią -, Nie ma problemu z pracą. Jak chcesz możesz łowić ryby na oceanie, zatrudnić się w zakładzie przetwórstwa ryb, czy zająć się połowem krabów bądź krewetek. Powietrze jest krystalicznie czyste, można kąpać się w ciepłych źródłach siarkowych, opalać się na podgrzewanej przez wulkan plaży, zbierać grzyby, jagody, czy przyrządzać kawior. Czego jeszcze można wymagać od życia?”.

Wnuczka Wiaczeslawa Ksenia uczęszcza do przedostatniej klasy szkoły średniej w której zajęcia odbywaj się na trzy zmiany. Dziadek mówi, że ona także nie zamieniłaby Kuryli na miejską metropolię, nawet jeśli ogląda japońską telewizję nasyconą dobrami konsumpcyjnymi, dającymi złudny obraz dobrobytu i szczęścia.

Leonid Staszkiewicz jest dyrektorem Parku Narodowego, założonego w 1984 r. „Trzeciego w Rosji pod względem prestiżu”, podkreśla z dumą. Rodem z Ukrainy, z entuzjazmem opowiada o swojej pracy. „Nieustannie brakuje funduszy – mówi nie tracąc humoru i optymizmu – ale przynajmniej nikt z Moskwy nie przeszkadza w mojej działalności. Prawda. Życie jest tu pełne wyrzeczeń i nie daje gwarancji na lepszą przyszłość. Lepiej jednak tu, niż w Dniepropietrowsku, gdzie jest ta sama bieda i ponadto skażone środowisko”.

Tacy są kurylanie. Prości, cierpliwi, odważnie pokonujący trudności. Wspaniali ludzie, których nie sposób jest nie polubić.

Wyspa jest osobliwym rezerwatem botanicznym. Dziewicze lasy o intensywnej soczystej zieleni goszczą subtropikalną florę, gdzie cisy sąsiadują z gąszczami Petasites japonicus, roślina zwana „czapką diabła”, której liście osiągają szerokość jednego metra, gdzie gęste zarośla karłowatego bambusa mieszają się z gigantycznymi świerkami i masywnymi cedrami owiniętymi grubymi lianami. Wrażenie robią także pokrzywy dochodzące do 3 metrów wysokości, liście łopianu mogące osłonić człowieka przed deszczem, rośliny z gatunków palmowych, paprocie ponad zwykłe wymiary i stężały aromat jadalnych lotosów. Na brzegu owianym gęstym zapachem oceanu, szare mewy gniazdujące w wielotysięcznych koloniach napełniają powietrze trzepotem skrzydeł i nieustającym zgiełkiem nad resztkami martwych łososi wyrzuconych na plaży. W porze odpływu można uzbierać unieruchomione w mule kraby-olbrzymy.

Na przylądku Stolbkatyj od strony Morza Ochockiego na niewielkich łachach piasku tłoczy się tysiące fok pacyficznych z młodymi, ale większy zachwyt budzi istny cud natury przypominający dzieło wyrzeźbione ręką nadludzkiej istoty. Są to czarne bazaltowe, zdumiewająco regularne kolumny o przekroju sześciokątnym, wznoszące się na 100 metrów nad poziom morza i przylegające do siebie niczym w plastrze miodu, które uformowały się ponad 50 milionów lat temu na skutek wybuchu wulkanu. Na Kurylach jest ich około 150, z czego 16 jest czynnych. Nad nizinnym Kunaszirem dominuje sylwetka błękitnego stożka wulkanu Tiatia wznoszącego się na wysokość 1819 metrów, u podnóża którego żyje około 200 szarych niedźwiedzi.

Klimat jest tu monsunowy. Zimowe cyklony przynoszą zamiecie śnieżne, letnie powodują tropikalne ulewy. Dużo dni słonecznych, ale też i nie brak częstych mgieł.

Na Kurylach nie obchodzi się bez problemów ekologicznych. Natura dewastowana jest często przez wojskowych, którzy nagminnie zajmują się kłusownictwem, zanieczyszczają rzeki odpadami naftowymi, karczują lasy, czy używają pojazdów gąsienicowych poza utartymi drogami.

Z kolei wojskowi ze straży granicznej są wzburzeni swoją niemocą, kiedy japońscy rybacy otwarcie grają w ciuciubabkę zapuszczając się na ich wody terytorialne, bardziej zasobne w ryby. „Nasze kutry patrolowe są dużo wolniejsze od ich jednostek – mówi kapitan Aleksander Malyszew – i nie mamy zbyt dużych szans na ich pojmanie”. Oczywiście zatrzymuje się niejednego intruza, ale zwalnia się go po opłaceniu grzywny w wysokości 10 tysięcy dolarów. Tylko w przypadku recydywy jest możliwość zarekwirowania jednostki, a zdarza się to średnio kilkanaście razy w roku. Widziałem taką niedużą flotę zacumowaną przy pirsie w porcie Kitawo na wyspie Etorofu. Pośród zardzewiałych kadłubów stało też kilka supernowoczesnych trawlerów nie dawno skonfiskowanych, ale już wykupionych na licytacji przez miejscowych rybaków. Przed drugą wojną światową w Kitawo stacjonowała flota japońska, która stąd rozpoczęła atak na Pearl Harbour.

W ponurej osadzie portowej Golownino, którą zamieszkiwało kiedyś 5 tysięcy Japończyków, dziś można naliczyć zaledwie kilkuset Rosjan. Po drugiej stronie cieśniny, szerokiej na 30 kilometrów, leży Hokkaido. Wieczorem widać stąd światła samochodów w miasteczku Nemuro, zamieszkałym przez wielu wyeksmitowanych z Kuryli Japończyków, bądź ich potomków. Działają tam też agencje nieruchomości oferujące po atrakcyjnych cenach ziemie na Terytoriach Północnych, do zamieszkania jak tylko ponownie powieje tam flaga kraju Wschodzącego Słońca. Ustawodawstwo japońskie przewiduje bowiem, że dawni mieszkańcy Kuryli wciąż pozostają pełnoprawnymi właścicielami tamtych ziem.