Pogrążam się w zamyśleniu przed niedużym żelaznym krzyżem z tabliczką o lakonicznym zapisie: „1681-1741. Wielkiemu eksploratorowi, komandorowi Vitusowi Beringowi”. W historii poznania Syberii nie było chyba bardziej sławnych kart niż te, które zapisały dwie kamczackie ekspedycje w tym regionie świata.

Sam Piotr Wielki w 1728 roku osobiście patronował temu wielkiemu przedsięwzięciu, na które wyasygnował olbrzymią jak na owe czasy sumę 400 000 rubli. Wyprawą dowodził właśnie Vitus Bering, doświadczony żeglarz duński w służbie rosyjskiej. Jego głównym zadaniem było zbadanie przejścia północno-wschodniego z Europy wokół Syberii, tzn. cieśniny między Azją i Ameryką.

Komandory, jak się je powszechnie nazywa, to z pewnością turystyczna biała plama. Z powodu odległości i trudności komunikacyjnych wciąż pozostają w naszym umyśle jakimś mitycznym symbolem. Trzeba sobie powiedzieć, że mogą być celem głównie dla amatorów improwizowanych wypraw, ciekawych świata i żądnych przygody. Tak naprawdę to nie każdy kojarzy, gdzie dokładnie się one znajdują. Powiedzieć: na rubieżach rosyjskiej dzierżawy to trochę za mało. Zatem dodajmy, że archipelag „na kraju świata” o powierzchni 1848 km2 wraz z Aleutami jest łącznikiem pomiędzy Azją i Ameryką. Odległy o 200 kilometrów od półwyspu kamczackiego składa się z czterech wysp wulkanicznych noszących nazwy: Beringa, Miedziana, Tupikow i Arij Kamień.

Plany wypraw Beringa zostały zrealizowane i przyniosły olbrzymie wyniki badawcze, ale okupiono je nadludzkimi trudami i śmiercią wielu uczestników. 4 czerwca 1741 roku opuściły Zatokę Awaczyńską dwa statki „Św. Piotr” i „Św. Paweł”. Dowódcą pierwszego był Bering, drugiego Aleksy Czirikow. Mgły i sztorm szybko rozdzieliły obie jednostki. Czirikow dotarł do jednej z wysp Alaski, gdzie wysadził na brzeg ludzi na zwiady. Zginęli oni jednak z rąk krajowców. Wtedy zaniepokojony zagrożeniem kapitan postanowił wracać do domu.

Odkrycie Alaski przemieniło się w tragedię. Bering nie miał tyle szczęścia. Wprawdzie przeprowadził rekonesans wzdłuż amerykańskiego brzegu, ale w drodze powrotnej statek musiał walczyć z przeciwnymi prądami i wiatrami. Nadeszła polarna zima, pojawił się szkorbut, załoga nie była w stanie kierować żaglowcem. 4 listopada statek został wyrzucony na nieznany brzeg. W trakcie ewakuacji zginęło 12 ludzi. Z 77-osobowej załogi przy życiu pozostało już tylko 46 osób. Okazało się, że nie był to kontynent, a niegościnna wyspa, na dodatek nie zamieszkała. 8 grudnia zmarł wycieńczony cierpieniami komandor Bering, pozostawiając po sobie nazwę archipelagu i głównej wyspy. W kilkadziesiąt lat później na wniosek Cooka nazwano na jego cześć także Cieśninę Beringa, zapominając jednak, że już dawniej odkrył ją Kozak, Siemion Dieżniew. Garstka rozbitków pomimo braku żywności cudem przetrwała w ziemiankach ostrą zimę. Wiosną rozebrano wrak i z jego materiału wybudowano mniejszą jednostkę, na której po 2 tygodniach żeglugi, 24 sierpnia 1742 roku osiągnięto Pietropawłowsk Kamczacki. Eksploratorzy przywieźli wieści o niezmiernie cennych zwierzętach futerkowych. Wkrótce rzesza kupców kozackich zalała nowe ziemie i na Wyspach Komandorskich doszło do masowej rzezi kotików, nazywanych uchatkami, otariami czy też uszatkami.

Wyspa Beringa, długa na 85 km i szeroka na 40, jest jedyną dziś zamieszkałą wyspą. Zachodnia część to brzeg wysoki i skalisty, wschodnia zaś jest płaska z piaszczystymi plażami. W powietrzu unosi się silny zapach soli morskiej, a ciszę przerywa tylko krzyk czajek. Na białych wydmach tkwią wyrzucone przez fale zielone glony, kapusta morska, a także żebra wielorybów i kły morsa. To tu na początku lat 70. znaleziono podczas silnego odpływu oceanu dwa stare działa wykonane z brązu i pochodzące z fregaty dowodzonej przez Beringa. Stąd do Stanów Zjednoczonych, dokładniej, do najbardziej wysuniętej na zachód wyspy Attu w Archipelagu Aleuckim, jest bliżej niż do Matki Rosji.

„Kiedyś powodziło się nam nie najgorzej – mówi rozgoryczona Natalia, sprzedawczyni w sklepie spożywczym. – Dobrze zarabialiśmy, mieliśmy zapewnione świadczenia socjalne, świeżą rybę i kawior. Dziś walczymy o przeżycie. Ferma hodująca norki, która zapewniała nam pracę, zbankrutowała. Moskwa zapomniała o naszym istnieniu”. Dla stolicy, odległej o 7000 km, miejsce to należy do innej planety.

Nikolskoje, liczące 1000 mieszkańców centrum administracyjne archipelagu, to szara, zaniedbana osada pogrążona w atmosferze apatii. Wystarczy jednak z niej wyjechać i już można zachwycać się dziką przyrodą, nie zmienioną w rezultacie działalności człowieka. Pagórkowaty teren pokryty jest grubym kobiercem mchów jaskrawych barw, porostów i karłowatych zarośli. Nie brak także roślin drzewiastych, jak jałowiec, którego pierścienie rocznego przyrostu na przekrojach ich pni można policzyć tylko pod mikroskopem. Znane są przypadki jałowców liczących 400 lat, których pnie miały grubość dużego palca ręki. Jesienią jest tu zatrzęsienie grzybów.

Dookoła ściele się wilgotna mgła. Łańcuch Wysp Komandorskich i Aleutów oddziela lodowate masy wód Morza Beringa od stosunkowo ciepłego prądu Oceanu Spokojnego, tworząc nieustanne niże, których efektem jest właśnie taka psia pogoda. Nie bez kozery region ten określany jest mianem kolebki wiatrów i ojczyzny sztormów. Pada tu przez 260 dni w roku, a kiedy nie ma deszczu, od oceanu napływa gęsta mgła i prawdziwe słońce trafia się nie częściej niż kilkanaście razy w roku.

Archipelag leży w rejonie aktywnym sejsmicznie, stąd możliwość nawiedzenia tsunami. Monstrualnych rozmiarów fale wywołane przez podwodne trzęsienie ziemi lub erupcję oceanicznych wulkanów niosą niebywałą siłę niszczenia. Największy tsunami zanotowano na Komandorach 23 maja 1960 roku. „Ocean wycofał się 50 m od linii brzegowej i po kilku minutach pojawiła się gigantyczna ściana wodna” – zapisały miejscowe kroniki. Tylko dzięki ostrzeżeniu służby sejsmicznej w Pietropawłowsku Kamczackim obyło się szczęśliwie bez ofiar. W 1986 roku drżenia dna pod Rowem Aleuckim u wybrzeży Alaski wywołały tsunami, której fala kulminacyjna dotarła aż do Hawaii, gdzie zabiła ponad 100 osób oraz zatopiła dziesiątki luksusowych hoteli. Tutaj wówczas ewakuowano setki osób, unikając w ten sposób śmiertelnych ofiar.

Odwiedzam ogromne lęgowisko uchatek, płetwonogich ssaków o dobrze wykształconych małżowinach usznych i kończynach przekształconych w płetwy. Leonid, który mi towarzyszy na wyspie Miedziana, gołej tundrze opanowanej przez ptactwo, mówi, że jest ich tu około 200 tysięcy. Większą część czasu spędzają na lądzie, a do wody wchodzą tylko po to, aby pożywić się rybami. Zwierzęta żyją w grupach złożonych z jednego samca poligamisty i 20-40 znacznie mniejszych samic. Nieustannie trwa walka o powiększenie haremu. Przy dzikim odstraszającym ryku dobiega łoskot ścierających się niezgrabnych tonowych cielsk. Dwumetrowej długości rywale padają, podnoszą się i ponownie rzucają się na siebie z ostrymi zębami.

Skóry uchatek wciąż cieszą się powodzeniem kobiet. Latem odbywają się wielkie odłowy i to nie tylko na futra, ale także i dla penisów, które służą do produkcji rzekomo silnych afrodyzjaków. Wszystko to dzieje się pod kontrolą wydziału ochrony ssaków morskich Kamczackiej Inspekcji Wodnej. „Międzynarodowa konwencja chroni te ssaki, zabrania zabijania ich w wodzie, ale biorąc pod uwagę naturalne kryteria biologiczne, zezwala na odłów 5 procent stada”, mówi inspektor.

Pytam o tradycyjnych mieszkańców tych wysp. Okazuje się, że z czystych Aleutów, pochodzenia mongoloidalnego, spokrewnionych z Eskimosami, na Komandorach właściwie już nikt nie pozostał. Wymieszali się z Ukraińcami, Białorusinami i innymi narodami sowieckiego imperium i dzisiejsi mieszkańcy nie wykazują żadnego zainteresowania swymi dalekimi przodkami.

Są za to ślady polskie. Podobnie jak na całej Syberii, tak i tu nasi zesłańcy wnieśli cenny wkład do pionierskiej działalności badawczej czy gospodarczej. W 1879 i 1882 roku przebywał na tej wyspie Benedykt Dybowski, profesor Szkoły Głównej w Warszawie, doktor medycyny, przyrodnik, biolog. Za udział w powstaniu styczniowym był skazany na 12 lat katorgi na Syberii, gdzie też poświęcił się badaniom fauny Bajkału. Następnie na zlecenie Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego dokonał licznych wypraw na Dalekim Wschodzie, poznał Kamczatkę, Wyspy Kurylskie, Sachalin i Wyspy Komandorskie.

Na tych ostatnich, lekarz filantrop rozwijał działalność leczniczą i gospodarczą, aby ratować od głodu zabiedzoną ludność. Sprowadził i aklimatyzował konie i renifery, zapoczątkował rolnictwo i ogrodnictwo. W 1903 roku na jego cześć nazwano góry w środkowej części wyspy, których szczyty sięgają 750 m wysokości. Imię Dybowskiego nosi także ostry szczyt na północy wyspy.

Ślad pobytu innego Polaka, którego tułaczka emigracyjna zapędziła w te strony, jest także na wyspie Miedziana, gdzie północny cypel zwie się przylądkiem Sułkowskiego, którego pochodzenie niestety nie jest znane.

Wylatuję z Komandorów wcześniej, niż to było zaplanowane. Opusz-czam to miejsce, zapomniane przez Boga – gdzie królują szarość i samotność, nuda i niewygody – bo chcę jeszcze odwiedzić amerykańskie Aleuty.

Skomplikowaną trasą, nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu, lecę bezpośrednio z prowincjonalnego Anadyru do Anchorage na Alasce.

I znowu jeszcze, jak kilka dni temu, niebo zasnuwają ponure chmury, których nawet silny północny wiatr nie jest w stanie rozpędzić. I tym razem mam trudności z dostaniem się do Dutch Harbor na wyspie Unalaska, gdzie ląduję tylko dzięki brawurze pilota, bo widoczność w zasadzie spadła do zera. Mieszkańcy Alaski nazywają ten archipelag Łańcuchem, a to z uwagi na sznur 124 skalistych wysp tworzących łagodny łuk, harmonijnie ciągnący się na przestrzeni 1875 km.

Kręcę się bez konkretnego planu po liczącej dwa tysiące dusz mieścinie. Ostra woń ryb jest silniejsza od zapachu oceanu. Nie ma w tym nic dziwnego, głównym bowiem zajęciem mieszkańców jest przetwórstwo ryb, eksport krabów i serwis stoczniowy. Na pięciu zaludnionych wyspach doliczyć się można zaledwie ośmiu tysięcy ludzi, z których połowa to wojskowi. Ostatnie dwie wyspy, graniczące z Komandorami – Attu i Kiska, podczas drugiej wojny światowej były okupowane przez Japończyków.

Dzisiaj na Aleutach czynne są dwie bazy wojskowe, lotnicza na wyspie Shemya i morska na Adak. W latach sześćdziesiątych na wyspie Amchitka została przeprowadzona seria podziemnych wybuchów nuklearnych, podczas których użyto ładunków 250 razy większych od ładunku bomby zrzuconej na Hirosimę. W 1970 roku na tych wodach pojawił się kuter rybacki z grupą pacyfistów na pokładzie. Okazało się, że była to akcja Greenpeace, która na tyle przyciągnęła uwagę całego świata, że Waszyngton zdecydował się zaprzestać eksperymentów.

Kevin Stone, który zapuścił tu korzenie już ponad dwadzieścia lat temu, mówi: „Terytorium to dalekie jest od raju na ziemi. Klimat nas nie rozpieszcza, komunikacja jest utrudniona, ale ja zdążyłem się przyzwyczaić. Ludzie są spokojni, serdeczni. Nie wrócę już do zgiełku Detroit”.

Ta ziemia rzeczywiście nikogo nie rozpieszcza, a wręcz odwrotnie, kryje w zanadrzu wiele niebezpiecznych pułapek. Wszystkie wyspy są wierzchołkami podwodnych wulkanów, z których 25 jest czynnych. Nieszczęścia przynoszą także częste trzęsienia ziemi. W 1946 roku jedno z nich spowodowało duże zniszczenia na wyspie Unimak, pięć osób straciło życie, a tsunami, gigantyczna fala spowodowana trzęsieniem, dotarła aż do Hawajów, gdzie zginęło wówczas 159 osób.

W maju 1960 roku ogromna góra wodna uderzyła na Wyspy Komandorskie. „Widać było, jak ocean wycofał się o 50 m od linii brzegowej, i po kilku minutach pojawiła się przerażająca ściana wodna” – zapisały miejscowe kroniki. I tylko dzięki ostrzeżeniu służby sejsmologicznej w Pietropawłowsku Kamczackim obyło się szczęśliwie bez ofiar. W 1986 roku seria podwodnych wstrząsów wywołała kolejną zabójczą falę. Ewakuowano wówczas setki osób, unikając w ten sposób śmiertelnych ofiar.

Jeśli chodzi o ludność miejscową, to znaczy rdzennych Aleutów, pozostało ich już niewielu. „Właściwie nie widać ich wśród masy imigrantów z kontynentu”, potwierdza Kevin. A pomyśleć, że półtora wieku temu było ich ponad 25 tysięcy.

Któregoś dnia niebo rozjaśnia się, przebijają nieśmiałe promienie słońca i mogę odlecieć na kontynent. Już w samolocie zastanawiam się, czym różni się życie na tych wyspach od sąsiednich Komandorów. Osobiście nie zagrzałbym nigdzie miejsca dłużej, ale jeśli już musiałbym wybierać, to oczywiście postawiłbym na Aleuty, wbrew temu, co ustala międzynarodowa linia zmiany daty: kiedy tu jest niedziela, to tam już poniedziałek, co wcale nie odzwierciedla realiów życia. Na odwrót, aby nadrobić istniejące różnice, musi upłynąć jeszcze wiele czasu.