Udało mi się zrealizować podróżniczy sen. Dzięki wpływowym koneksjom i popularności od czasów Gorbaczowa, który w 1989 r. osobiście wyraził zgodę na moją wyprawę na biegun zimna, latem 1999 r. zdobyłem zezwolenie dowódcy Wojsk Granicznych Federacji Rosyjskiej na odwiedzenie nieznanej wyspy Wielka Diomeda w Cieśninie Beringa, miejsca narodzin dnia. „To tak jak wygrać w totolotka, bo praktycznie nikomu wcześniej nie udało się tam dostać”, napisał tygodnik „Itogi”.
Wyspę, nazwaną przez Vitusa Beringa, Wielka Diomeda, Rosjanie nazwali Ratmanowa. Leży nieopodal Koła Polarnego, dokładnie pośrodku Cieśniny Beringa, 40 km od Czukotki i tyle samo od Alaski. O 4 kilometry na wschód leży należąca do Stanów Zjednoczonych dużo mniejsza wyspa Mała Diomeda, w rosyjskiej nomenklaturze Kruzensztern. Stąd przez lornetkę widać stuosobową eskimoską osadę Ingaluk, jej kolorowe domki, sklep, szkołę i kościółek katolicki.
Pogoda jest tutaj wyjątkowo kapryśna, zima trwa 9 miesięcy, śnieg ginie w lipcu, a już we wrześniu zaczyna padać ponownie. Podczas polarnego lata słońce nie zachodzi wcale, zaś w grudniu pojawia się tylko na 3 godziny. Dają się we znaki siarczyste mrozy i oślepiające śnieżne sztormy.
Na tajemniczej, odkrytej ponad trzy wieki temu wyspie, wciąż stanowiącej dla świata białą plamę, znalazłem się na kilka miesięcy przed powitaniem trzeciego Milenium, w czasie gdy świat szykował się na party wszech czasów, aby świętować Sylwestra, nowy wiek i nowe tysiąclecie. Były wątpliwości, kto na naszym globie jako pierwszy wzniesie lampkę szampana w noworocznym toaście? Rozpętały się ożywione dyskusje.
Dla geografów i astronomów dzień rodzi się w miejscu najbardziej oddalonym na wschód od Greenwich, a jednocześnie najbliżej Linii Zmiany Daty, po jej zachodniej stronie. Można by sądzić, że chodzi o zagubione na Pacyfiku wyspiarskie państwo Kiribati, które z okazji nadejścia Milenium, dokonało przebiegłego zabiegu marketingowego przesuwając na swój użytek granicę nowego dnia o 1600 km na wschód.
Natomiast dla wielu dzień budzi się na Wielkiej Diomedzie (169°00’39″W) i magiczna granica oddzielająca dzień poprzedni od następnego biegnie między będącymi w zasięgu wzroku dwoma Diomedami. Kiedy rosyjscy żołnierze w poniedziałkowy ranek udają się na obchód wyspy, Eskimosi na bliźniaczej wyspie szykują się dopiero do niedzielnych modłów. Wojskowi „widzą” gołym okiem poprzedni dzień, zaś ich sąsiedzi – dzień następny i ludzi żyjących już w przyszłości.
Z tym tematem, ale bez kontaktu wzrokowego, spotyka się podróżnik przekraczający z zachodu na wschód umowną, w pobliżu południka 180° linię na mapie stref czasowych, bo musi powtórzyć tę samą datę. Jeśli zaś przyjdzie mu niejako „gonić” zachodzące słońce – opuszcza jeden dzień. Doświadczałem tego pływając na panamskim statku po wodach Pacyfiku, ale największym przeżyciem był kiedyś rejs samolotem. „Ucieczka” przed zachodem słońca powtórzyła mi dobę, bo wyleciałem z Tokio we wtorek o 14.00, a przybyłem do Nowego Jorku w poniedziałek o 13.00.
Co do Sylwestra, to rosyjscy pogranicznicy świętują go o 21 godzin wcześniej przed mieszkańcami siostrzanej wyspy i o 11 przed Polakami. Najdłużej „starym rokiem” cieszą się mieszkańcy wysepki Attu w Archipelagu Aleuckim, gdzie krzywizna Linii Zmiany Daty sięga 172 południka. W konsekwencji dzień opóźnia się tam o 25 godzin i 16 minut.