SOMALIA, PAŃSTWO WIDMO 

   Duszny, obezwładniający skwar lejacy się z nieba wysysa ostatnie siły z człowieka. Temperatura sięga 40°C i gorący wiatr niesie tumany dławiącego kurzu. Dokucza dręczliwe brzeczenie much. Gdzie nie spojrzeć, złowieszczy, spektralny widok wszechobecnych zgliszcz domów zniszczonych przez artylerię i naloty bombowe. Do 1991 r. były tu banki, hotele, teatry, muzea. ministerstwa. Dziury po kulach nawet na rzadko zachowanych w całości obiektach. W rynsztokach gniją zepsute banany. Wokół góry wysypisk śmieci skąd uderza odrażająca woń zgnilizny. Nieliczni przechodnie okazują wyraźną nieufność w stosunku do białego intruza. Kilka kobiet o smukłych figurach i pięknych twarzach, ze skromnie opuszczonymi oczami umyka przed wścibską kamerą w labirynt wąskich uliczek. Po jezdni pełnej jam posuwa sie wolno dwukołowa ośla kolaska, tu i ówdzie siedzą pod murami skulone postacie. W jednym zakątku dodaje nieco optymizmu kwitnące na fioletowo drzewo jacarandy. Trudno otrząsnąć sie z przygnębienia. Takie morze ludzkiej niedoli widziałem tylko w Kabulu i Groźnym, które są w stanie zaszokować każdego przybysza.

  Jestem w Mogadiszu, stolicy Somalii, kraju widmo, nie uznawanym przez Orgzanizację Narodów Zjednoczonych. Ministerstwa spraw zagranicznych wielu krajów zalecają  unikanie wyjazdu  do tego Rogu Afryki bez względu na cel i charakter podróży i nie biorą na siebie odpowiedzialności za to co może spotkać ich obywatela w tym niebezpiecznym regionie.   

 Długotrwała wojna domowa przekreśliła wszelkie sznase na turystykę w wegetującym i desperacko walczącym o przetrwanie kraju. Mogadiszu, zamieszkałe przez prawie dwa miliony zagubionej i przeżywajacej  koszmar ludności, znajduje się w rękach sześiu liderów klanów dysponujących prywatnymi armiami milicji, które nie rzadko ścierają się w prawdziwych bataliach.

   Musse Suudi, protektor północnej części miasta, gdzie dominują wille i niewysokie budynki, posiada 10 tysieczną siłę zbrojną i zajmuje się eksportem bananów, głównego produktu dewizowego Somalii. Jego rywal z południa, Hussein Farah Aidid, syn poległego w 1996 roku generała, może liczyć na bojówkę w sile 1.500 ludzi. Zaś Mohamed Kanyare, pod którego wpływami pozostaje teren leżący pomiędzy lotniskiem Dayniila i miastem, ma własny oddział milicji skladający się z 4 tysięcy dobrze wyszkolonych ludzi. Kiedy odwiedziłem go aby przeprowadzić rozmowę, zapytał wprost: “Ile mi dasz za wywiad?”. “A ile mi zapłacisz za to, że go opublikuję w Europie?”, odparłem. “Zapewnię ci życie na moim terenie!”, rzucił już przyjacieskim tonem.

   W mieście kwitnie przestępczość. Praktycznie każdy posiada tu broń palną. Na przykład AK-47 “made in Russia” można kupić już za 120 dolarów, czyli dużo taniej niż na słynnym Bazarze Szmuglerów w pakistanskiej miejscowości Darra. Nie ma dnia bez morderstwa, grabieży, gwałtu. czy porwania. W ubiegłym tygodniu odzyskał wolność młody miejscowy chirurg za którego ludzie jego klanu musieli zaplacić 4 tysięcy dolarów. 

  Poznałem go w barze hotelowym. Pracuje w szpitalu Benadir opłacanym przez  Czerwony Krzyż. Zarabia 300-400 dolarów, co wystarcza na spokojne życie jego rodziny i nawet na pomoc bliskim. Mówi, że Somalia dotknęła dna i jest koncentratem wszystkich tragedii świata. “Wspólnota plemienna jest naszym przekleństwem, ochydnym pretekstem do zemsty i regulowania porachunków – mówi wzburzonym tonem. – Cała inteligencja wyemigrowała, realnych szans na pokój nie widać, łańcuch wendet ciągnąć się będzie jeszcze pokoleniami. Chyba, że….organizacji fundamentalistów islamskich al-Ittihad uda się któregoś dnia stworzyć republikę islamską. Wyczerpani i wygłodnieni ludzie widzą w islamie konkretną możliwość przezwyciężenia podziałów politycznych i klanowych, narzędzie zdolne pomóc odzyskać wartości moralne i zaprowadzić poprawne współżycie. Próbowalismy już socjalizmu. Zawiódł. Próbowaliśmy kapitalizmu. Nie funkcjonował. Szukaliśmy odpowiedzi w arabskim nacjonalizmie i on także nie wniósł korzyści. Nie pozostaje nic innego jak powrócić do korzeni naszej kultury, do islamu i na jego osnowie zbudować nowe społeczeństwo”, kończy swój wywód chirurg.  

  Poruszanie sie w tych stronach to nieustanne balansowanie na cienkiej linie. Przypominaja o tym pojedyncze, przytlumione strzaly albo ostra strzelanina, ktore rozrywaja chwile nierealnej ciszy. W tym kraju nikt nie zna dokladnej liczby ludzi zywych (5, 7, 9 milionow?), ale tez nie wie ile ginie kazdego dnia.

  Bezsensowna barbarzynska wojna, przynoszaca od kilkunastu lat ofiary i zniszczenia, polaczona z kleskami straszliwej suszy o biblijnych rozmiarach, pozostawia gleboka, nie zaleczona rane. Wielu mlodych mieszkancow miasta nie zdaje sobie jeszcze sprawy, ze ludzkosc zyje juz w XXI wieku. 

  Podczas tych rozmyslan, wyczuwam pewne poruszenie. Posrod zwalow gruzow centralnej ulicy Maka al-Mukarama pojawia sie dluga kolumna pojazdow wojskowych z wlaczonymi swiatlami. Zelektryzowani przechodnie przyciskaja sie do resztek scian zburzonych domow. Na wozach bojowych rozwydrzeni, pewni swojej bezkarnosci mlodzi ludzie, uzbrojeni w pistolety maszynowe na dwojnogach, granatniki, dzialka 50 milimetrowe, haubice, wielokalibrowe karabiny maszynowe, gotowi sa do prowadzenia ognia we wszystkich kierunkach. Eskortuja wlasnie swojego bossa, Osmana Aato,  udajacego sie na lotnisko. Moi ochroniarze zujac beznamietnie „zyciowa“ dawke „khata“, lekkiego narkotyku, niezdolni do okazania uczuc, wcale nie objawili glebokiego respektu przed ta demonstracja sily.

  Scena jakby zywcem wyjeta z filmu “Smiglowiec w ogniu”, rekonstrukcji jednej z najtragiczniejszych amerykanskich misji wojskowych, operacji pod kryptonimem “Irene” w stolicy Somalii w pazdzierniku 1993 roku. Dziesiec lat temu kraj ten byl arena jednej z najbardziej krwawych i okrutnych wojen domowych w Afryce. Konflikty rodowe doprowadzily do rozpadu panstwa, nie funkcjonowal aparat administracyjny, nie bylo policji ani sadownictwa. Obok prywatnych armii bedacych w rekach lokalnych kacykow reprezentujacych zwasnione miedzy soba rody, starajace sie zachowac swoje wplywy i niezaleznosc w poszczegolnych rejonach, wszedzie grasowali bandyci.

  Do Mogadiszu przylecialem wczoraj z Nairobii jednym z pieciu malych samolotow z zakrytymi szczelnie oknami, ktore codziennie  przemycaja tu 5 ton lisci khata,  ktore sa narodowa obsesja. Za ladunek uzywki psychostymulujacej stoleczni hurtownicy placa 120 tysiecy dolarow, co znaczy, ze w skali rocznej do Kenii uchodzi stad ponad 40 milionow dolarow. To niezwykle duzo, jak na kraj nalezacy do piatki najubozszych na swiecie. Dla zapewnienia chwil euforii nalogowcy, nie umiejacy zyc bez “sztucznego raju”, wydaja ostatnie pieniadze, zdobyte czesto podczas napadow.

   Liscie zute godzinami tworza papke wydzielajaca gorzki i zielonkawy sok z efektem anfetaminy. Jedna porcja khata, odpowiadajaca 5 miligramom anfetaminy, kosztuje na ulicy pol dolara. Osoby zujace liscie mowia, ze czuja sie szczesliwe, pogodne i silne. Narkotyk pozwala zapomniec o glodzie, zmeczeniu, powoduje ozywienie i poprawia nastroj. Czesto zastepuje nawet posilek, ale w kilka pozniej przynosi przyglebienie, zmeczenie i rozdraznienie. Nie rzadko staje sie przyczyna gwaltownych bojek czy strzelaniny. Odurzenie zobojetnia na wszystko, pozwala lekcewazyc niebezpieczenstwo czy nawet dokonac morderstwa z nieczulym sercem.

   Znalazlem sie w jedynym na swiecie kraju, gdzie cudzoziemiec nie potrzebuje miec paszportu, ale za to menadzer zawiadujacy tym terenem jest w stanie wymusic 30 dolarow “oplaty lotniskowej”. Na lotnisku o nazwie Dayniile, ktore nie posiada wiezy kontrolnej i ogranicza sie wylacznie do gruntowego, 800 metrowego pasa startowego posrod wyschnietego stepu, czekal juz moj samochod personalny, oraz drugi z kilkunastoosobowa, uzbrojona po zeby w ciezka bron maszynowa  ochrona z ktora, od tej pory mialem nie  rozstawac sie ani na chwile. Jej koszt 300 dolarow dziennie, bo taka stawke ustalila kiedys mafia dla wszelkich organizacji charytatywnych i dziennikarzy. Podczas gdy w Polsce funkcjonariusze z Biura Ochrony Rzadu czuwaja nad nierozerwalnoscia ochrony, wyrozniaja sektory obserwacji i rozne szyki, tu liczy sie glownie pierscien ochronny skladajacy sie z 15 osob i sila ognia bedaca w stanie wystraszyc kazdego kto mialby jakies zle zamiary.

  Zapomniany przez Boga Mogadiszu jest dzis arena bezpardonowej walki. Wojna zniszczyla doszczetnie miasto, przerwala funkcjonowanie wszystkich struktur wladzy centralnej. Sa trudnosci z woda i elektrycznoscia. Szkolnictwo ogranicza sie do poziomu podstawowego. Co drugie dziecko nie osiaga piatego roku zycia, dochod na glowe mieszkanca szacowany jest na 90 dolarow rocznie. Dlugoletni chaos przyczynil sie do narodzin kompletnej anarchii. Zycie sprowadza sie do sztuki przetrwania, trudnej do zrozumienia dla kogos kto tu nie mieszka.

  Somalijczycy, narod o jednym jezyku, religii i kulturze, dziela sie na dwa duze zespoly rodowe: Samal i Saab, ktore rozczlonkowane sa na klany i plemiona, a te zas na skomplikowana pajeczyne podgrop, ktore z kolei rozbite sa na odgalezienia nie zawsze latwe do rozpoznania. Po upadku panstwa w 1991 roku proznia jurysdykcyjna zostala zapelniona przez tradycyjne rzady plemienne, oparte na prawie naturalnym, w ktorym wszelkie problemy rozwiazuje rada starszych. “Gdyby skodyfikowac te zwyczajowe prawa- mowi Giancarlo- to okazaloby sie, ze bezpanstwowe spoleczenstwo radzi sobie nie gorzej od europejskiej demokracji”.

   Oczywiscie w Mogadiszu istnieja enklawy, gdzie toczy sie na swoj sposob normalne zycie. Wprawdzie nie ma tam sal kinowych, czy lokalu nocnego, ale sa czynne kafejki, knajpki, uslugi rzemieslnicze. Mlodzi ludzie ucza sie na kursach angielskiego, techniki komputerowej, pielegniarstwa. Istnieje kilka bankow, kafejek internetowych, co niektorzy posiadaja telefony komorkowe. Funkcjonuje transport publiczny bazujacy na przedpotopowych autobusach krazacych bez tablic rejestracyjnych, podobnie zreszta jak i wszystkie inne,  nieliczne pojazdy mechaniczne. 

   Nastepnego dnia rano jestem gotowy do odlotu. Okazuje sie, ze jeszcze na lotnisku moge natknac sie na dramatyczne niespodzianki. W pewnej chwili widze zakrwawionego kenijskiego pilota bijacego sie z jednym z szefow gangu handlujacego khata. Zamierzalem juz zrobic zdjecie, kiedy w polu widzenia pojawil sie czlowiek miejscowego bossa odbezpieczajacy w biegu automat. Szereg blisko stojacych osob zrobilo ten sam ruch. Garstka bezbronnych ludzi wycofala sie niespostrzezenie w bardziej odlegle miejsce obserwujac rozwoj sytuacji. Na szczescie dwaj zainteresowani znalezli wkrotce wspolny jezyk i   moglem opuscic te wyjeta spod wszelkiego prawa „ziemie niczyja“.

   Dopiero na wysokosci kilku kilometrow, juz poza zasiegiem celu wojownikow, przychodzi uczucie odprezenia i zwierzecej radosci zycia. Po wielu dniach realnego zagrozenia, ostrego napiecia i utrzymywanie zmyslow w najwyzszej czujnosci, moge wreszcie pozwolic na luksus poczucia sie wolnym od stresu czlowiekiem.