Wieść niesie, że Stwórca chcąc pomóc mieszkańcom tych ziem, podzielił między nimi to co miał najcenniejsze. Kazachom podarował złotą siekierę aby mogli rozbić łańcuch górski Ałtaja i umożliwić spłynięcie wód na niziny i użyźnienie pól. Natomiast Ujgurom zamierzał dać złoty klucz do otworzenia skarbnicy pełnej kosztowności znajdujących się w dolinie rzeki Tarim. Niefortunnie jego córka zgubiła ten klucz. Bóg zezłościł się tak bardzo, że uwięził dziewczynę między brzegami rzeki: powstała w ten sposób pustynia Taklamakan.

Miejsce, które u swoich korzeni ma tak straszliwą historię nie może oczywiście posiadać przyjaznej nazwy. W języku tureckim oznacza „wejdź, a już nie wyjdziesz”. Ze względu na rozmiar, brak wody, oraz częste burze piaskowe, przejazd przez cieszącą się złą sławą pustynię przypominał igranie ze śmiercią. Chociaż wejście do królestwa Kara-buran, czyli czarnego huraganu, było zmorą kupców i eksploratorów, to jednak intrygująca wizytówka od zarania dziejów rozbudzała ludzką żądzę konfrontacji z naturą i poszukiwania coraz to nowych doświadczeń.

Wenecki kupiec i podróżnik Marco Polo twierdził, że na pełnej grozy pustyni słyszał głosy demonów. Albert von Le Coq, jeden z bohaterów poszukiwań archeologicznych w tym regionie, w książce o skrytych tutaj skarbach, napisał na początku XX wieku: „Nieoczekiwanie niebo staje się czarne … Uniesione w powietrze ogromne chmury piasku i kamieni bombardują ludzi i zwierzęta … Zapada coraz większa ciemność i dziwne odgłosy wzmacniają ryk i wycie burzy … Tak jakby otworzyły się wrota piekła”. Konfrontacja z nią była też hazardem zarezerwowanym dla różnych śmiałków i łowców przygód, spośród których tylko część miała potem możliwość podzielenia się swoim doświadczeniem.

Nie bez kozery wybrałem pustynię na szkolenie kadry menadżerskiej w warunkach krańcowego obciążenia. Ma ono służyć stymulacji determinacji, wzbogaceniu ducha zespołowego i funkcjonowaniu w sytuacjach stresowych. To co jest niezbędne, aby znaleźć się o krok przed innymi. Konkurencja we współczesnym biznesie wymusza tworzenia nowych rozwiązań i korzystania z nie standardowych metod. Nie wystarczają akademickie metody „prania mózgów” i uwierzenie w formułki, że ktokolwiek może pokonać każdą przeszkodę. Co innego jeśli ktoś otarł się o granice ludzkiej wytrzymałości i pokonał słabości. Przezwyciężył strach i przełamał bariery umysłu, przekonał się jak ogromne są możliwości przystosowawcze ustroju człowieka i na jak wiele jest go stać. Pewność siebie i wiara w posiadane umiejętności to priorytetowe cechy. Im bardziej jesteś pewny siebie, tym większa jest twoja szansa na sukces. A pewność siebie najlepiej jest zdobyć, na przykład, w skrajnych warunkach pustyni, która z łatwością może wydobyć z człowieka jego drugie dno, a to pozwala odróżnić wybitną jednostkę od przeciętnej rzeszy.

Zanurzeni jesteśmy w piaszczystej nicości. Wokół bez końca diuny, wyjałowione z wszelkich form życia same o zróżnicowanych formach diuny. Malarska sceneria jest zdominowana przez sinusoidalne zarysy i barchany o półksiężycowym kształcie. Rzucane z rana długie cienie stają się ledwie widoczne, zrobiło się skwarno. Kroczymy śladami długiej karawany, która często ginie z oczu w labiryncie stromych wzniesień. Każdy niesie na plecach swój ekwipunek, chociaż wsparcie logistyczne stanowi 24 dwugarbnych baktrianów transportujących wodę, żywność i sprzęt biwakowy. Marsz po miałkim piasku 100 metrowych wydm jest nadzwyczaj uciążliwy, dlatego wciąż wybieram nie najkrótszą drogę, a staram się iść nawietrznym, bardziej zbitym stokiem.

Niczym nie zmącona cisza jest tak głęboka, że słyszę wręcz własny oddech. Podróż przez niegościnną pustynię to nie tyle wędrówka przez fascynującą w swojej izolacji pustkę, ale przede wszystkim podróż do osobistego wnętrza. Człowiek, poszukujący siebie samego i ciągle czegoś nowego, dręczony przez wrogie słońce i pragnienie, musi walczyć nie tylko z naturą, ale także z własną słabością. Powietrze jest suche jak pieprz, a jaskrawe światło daje oślepiający blask. Żar potęguje suchy wiatr, który ogołaca organizm z wody i wysusza skórę. Nadmierna utrata soli powoduje bolesne skurcze mięśni. Wciąż wisi nad nami niebezpieczeństwo odwodnienia, udaru i oparzenia słonecznego. Z czasem każdy krok wymaga większego wysiłku niż poprzedni. Czuję wzrastające tętno, w odwodnionym organiźmie spada objętość krwi i serce bije jak młot, żeby utrzymać jej krążenie. Słabnie moja koncentracja, chwilami popadam w otępienie. To już prawdziwa szkoła przetrwania i charakteru. „Jeśli ktoś nie musiał zmierzyć się z własną słabością, aby ją przezwyciężyć – nie może twierdzić, że jest silny”, zapiszę wieczorem w swoich notatkach.

Po powrocie do domu, prezydent znanej rosyjskiej agencji reklamowej ArtInfo Dmitri Gołowanow, wyzna: „Bezprzecznie Taklamakan stanowił dla mnie ważny krok w konsekwentnym kreowaniu własnego wizerunku. Przydał się do potwierdzenia dobrej jakości, co przekłada się na poczucie wartości, będące motorem każdego powodzenia. Leży ono w sferze naszego wpływu, podobnie jak i sukces, za którego kształt jesteśmy sami odpowiedzialni. Takie testy pozwalają wierzyć że, nieraz nawet wbrew logice otaczającej rzeczywistości, stać nas na osiągnięcie tego co zamierzaliśmy”.

Z podziwem obserwuję jak daje sobie radę w tych surowych warunkach oderwany od świata wielkiego biznesu Sergiej Korostelew. „Postanowiłem dać przykład synowi – szepcze mi do ucha podczas krótkiego odpoczynku. – Chcę aby Paweł, tak jak ja, doświadczył granic wytrzymałości. Pustynia zdziera wszystkie powierzchowne warstwy człowieka, jego zdobycze materialne i osobowość. Konieczność przełamywania oporów zapewni mu szósty bieg. To się jemu przyda, bo w naszym życiu codziennym poprzeczka wyzwań wędruje wciąż coraz wyżej”.

Ktoś pyta ile czasu bez wody można wytrzymać na pustyni. Historia zna wiele wypadków przeżycia w sytuacjach zdawałoby się nie dających żadnych szans. Pewien Amerykanin bez kropli wody przebył w 8 dni 240 km piasków Arizony. „To dzięki sile woli, głębokiej nadziei i niewyczerpanemu pragnieniu życia” – oświadczył w szpitalu, gdzie był później leczony. Kilka lat temu na Saharze libijskiej z dwójką kolegów wytrzymaliśmy bez wody całe trzy dni przy temperaturze 35°C. O przetrwaniu decyduje wystarczająca rezerwa wody i zabezpieczenie przed wysoką temperaturą, a także znajomość środowiska i stan psychiczny pozwalający na podjęcie kroków niezbędnych do walki o życie.

Taklamakan nie ustępuje pod względem ilości piasków słynnej Rub al-Chali i posiada powierzchnię porównywalną do wielkości Polski. To jeden z najsuchszych obszarów na Ziemi i nawet jeśli latem woda spływa z topniejących lodowców, to szybko zostaje pochłonięta przez morze piasków. Nigdzie nie ma studni z życiodajną wodą, jakie często spotyka się na Saharze. Latem w 1997 r. zanotowano tutaj 45°C, zimą temperatura potrafi spaść nawet do minus 30 stopni. Przypominają mi się słowa Nikołaja Przewalskiego, wybitnego znawcy Azji Centralnej: „Podróż przez Gobi w pełni lata jest porównywalna do przejścia przez piekielne płomienie”.

Dzisiaj Taklamakan nie jest już miejscem „wejdź, a już nie wyjdziesz”. Morze piasków przecinają na przestrzał dwie 500 kilometrowe asfaltowe drogi, powstałe zresztą nie bez przyczyny. Pustynia skrywa w swoim wnętrzu nieprzebrane pola roponośne i złoża gazu, które zapewniają regionowi ważną rolę w polityce ekonomicznej kraju. Stąd potrzeba komunikacyjnych szlaków.

Z jednej strony Taklamakan stanowi bogactwo, z drugiej przynosi duże straty. Wydmy pod wpływem silnych wiatrów ulegają ciągłemu przemieszczaniu, nawet 200 metrów w ciągu roku. Wielki ocean powoli się rozrasta, fale gór piasku, niczym powolne tsunami nękają tereny zajęte przez człowieka. Według oficjalnych danych w 2010 r. Chiny straciły na rzecz pustyni 1700 km kw. Liu Tuo, dyrektor Krajowego biura do walki z dezertyfikacją, mówi o gigantycznym projekcie. W najbliższych dziesięciu latach kosztem 23 miliardów euro zostanie przywrócone dla rolnictwa ponad pół miliona km kw. piaszczystego terytorium. Rząd już wiele lat temu wypowiedział tę wojnę konsekwentnie dbając o powstrzymanie inwazji. Sadzi się krzewy tamaryszka oraz dobrze radzące sobie w suchym terenie lasy topoli, wierzb, drzew granatu czy morwy. Od 2001 r. powstał pas długości 4.500 km, istny „Zielony Mur Chiński” złożony z 35 milionów drzew.

Wieczorem ziemia szybko wyparowuje swoje ciepło i błogie uczucie chłodu po skwarnym dniu przywraca energię. Dilshat, jeden z poganiaczy wielbłądów, opowiada przy ognisku o brutalnej kolonizacji i sinizacji Sinkiangu, zamieszkałego przez 7 milionów Ujgurów. Na jego twarzy wyczytać można nie tyle gniew bezsilności w stosunku do okupanta, co głęboki smutek z powodu wynarodowienia. „Nie mamy już własnej ojczyzny, staliśmy się ofiarami wrogiej polityki, – mówi beznamiętnym głosem, – i masowej imigracji narzucającej cywilizację„. Niektórzy się buntują, domagając się swoich praw. W efekcie dochodzi do rozlewu krwi, w ostatnich kilku latach zginęło ponad 500 Ujgurów.

Gdzieś niedaleko stąd, w 1245 roku przejeżdżał kupieckim szlakiem pierwszy wielki podróżnik polski, brat Benedykt, znany w literaturze jako Benedictus Polonus. Ze swoim zwierzchnikiem Giovannim de Pian del Carpine, udawał się do władcy Mongołów z misją papieską mającą na celu powstrzymanie dalszych najazdów na kraje chrześcijańskie i zawarcie sojuszu przeciw muzułmanom. Pionierska wyprawa, bez map i bez jakichkolwiek podstawowych informacji, w ciągu dwóch lat przebyła konno 15 tysięcy kilometrów, co stanowiło nie lada wyczyn. Był to pierwszy kontakt Starego Świata z Imperium Mongołów. Szkoda, że Benedykt Polak nigdy nie doczekał się uznania w swoim kraju.

Przed wyjazdem na wyprawę odwiedziłem Kaszgar i Hotan, tętniące niegdyś życiem oazy na legendarnym Jedwabnym Szlaku. Niestety, nie znalazłem tam jego śladów. Przypomnijmy, że powstał on ok. II wieku p.n.e. i był najstarszą i najdłuższą trasą łączącą Chiny z odległym basenem śródziemnomorskim. Na zachód karawany wiozły herbatę, ceramikę i główny towar eksportowy jedwab, który w Rzymie kosztował majątek, na wschód jechały złoto, klejnoty i konie. Korzystano z niego do XV wieku, potem ruch zamarł i cały region popadł w wieczne zapomnienie.

Twarda, bezwzględna pustynia do końca każe sobie płacić za naszą zuchwałość. Jak bywa często w kwietniu i maju, uderza wiatr wzbijając gęste tumany pyłu i piasku. Nic już nie widać, szara ściana połączyła ziemię z niebem. Miliardy ziarenek drapią i kłują odkryte części ciała, przenikają do gardła, do nosa, utrudniają oddychanie. Furia burzy chce nas zadławić, napełnia uczuciem niepokoju i lęku. Zatrzymujemy się, by nie zgubić drogi, takie nawałnice były przyczyną wielu, wielu tragedii.

Na szczęście do celu nie pozostało dużo drogi. Następnego dnia znaleźliśmy się na innej planecie. Oaza pełna tryumfu zieleni i życia zapewnia nam swoją gościnność. Kurujemy poranione stopy i możemy kąpać się i pić. Bez ograniczeń! Odświeżona odzież, zimne piwo, cytrusowe owoce i filiżanka kawy stają się luksusem nie do opisania.