Bogactwo Azerbejdżanu w pewnym sensie związane jest z Polakami. Naftowa gorączka w ostatniej dekadzie XIX wieku, ściągnęła tutaj inżyniera górnika-geologa Witolda Zglenickiego. Autor przeróżnych wynalazków w sektorze energetycznym, początkowo współpracował z firmami Alfonsa Rotschilda i braci Nobel. Ale do historii przeszedł z racji pionierskiej tezy, że najbogatsze złoża ropy naftowej nie znajdują się pod lądem stałym, ale pod powierzchnia, szelfu Morza Kaspijskiego. Był twórcą prototypu morskiej platformy wiertniczej, dając początek podmorskim eksploatacjom, dzisiaj stosowanym na całym świecie jako „off shore”. Ojciec nafty bakijskiej, czy „Polski Nobel”, jak nieraz nazywają Zglenickiego, stał się posiadaczem wielkich pół naftowych, które przynosiły ogromne dochody, nawet jeśli nie zdążył uruchomić ich eksploatacji. Niestety krótko cieszył się swoim sukcesem. W obliczu śmierci przekazał swój imponujący majątek na rzecz rozwoju rodzimej nauki, który jednak nie przetrwał do naszych czasów, bo po rewolucji październikowej został wywłaszczony przez bolszewików. Myśl techniczną Zglenickiego kontynuował Paweł Potocki, o zdolnościach którego pisał nawet Maksim Gorki. Swego czasu, na polach naftowych, w pobliżu jego grobu, Pierce Brosnan wcielił się w rolę Jamesa Bonda.

Baku, jedna ze światowych stolic ropy i gazu. znana już była w dawnych czasach z płytkich, a często nawet powierzchniowych złóż ropy. Pierwszy na świecie szyb naftowy wyrósł na Półwyspie Apszerońskim jeszcze w połowie XIX, ale Baku wkroczyło w nową erę dopiero w 1872 roku, po decyzji władz carskich zezwalających na zakup roponośnych działek przez prywatnych inwestorów. Pierwotne metody wydobycia zostały szybko zastąpione przemysłowymi, wyrastał las wież wiertniczych. Naftowe eldorado robiło zawrotną karierę, stając się najbogatszym na świecie. Szereg ormiańskich, żydowskich czy rosyjskich bankierów, a głównie rodzina Rotszyldów, z dnia na dzień pomnażały swoje majątki. Na inwestycjach w ropę, fortunę nie mniejsza, niż na dynamicie zdobył Alfred Nobel, późniejszy fundator nagrody za wyjątkowe osiągnięcia w różnych dziedzinach nauki.

Miasto rozwijało się żywiołowo, na przełomie stuleci, w ciągu pięciu lat podwoiło liczbę mieszkańców. Rosło kosmopolityczne społeczeństwo, wieloetniczne i wieloreligijne. Przyjeżdżali także Polacy, wśród nich geologowie: Karol Bohdanowicz, Stefan Czarnooki, Kazimierz Kalicki, czy kartografowie: Józef Chodźko i Hieronim Stebnicki. Otwierano kasyna gry, luksusowe lokale, a w domach publicznych zatrudniano najdroższe europejskie prostytutki. W 1911 roku, potentat Daniel Maiłow zbudował Teatr Operę, zainaugurowaną przez znakomitą rosyjską sopranistkę Antoninę Nieżdanową.

Dokładnie w tym samym czasie na kontynencie południowoamerykańskim swój złoty rozwój przeżywało, dzięki zapotrzebowaniu na kauczuk, brazylijskie Manaus. Właściciele rodzących się tu fortun miewali bajeczne gesty. Mówi się, że wypijano tu rocznie więcej szampana niż w Paryżu i, jak głoszą legendy, bieliznę wysyłano do prania w Anglii, a cygara zapalano dolarowymi banknotami. W nowo wzniesionym Teatro Amazonas, występowały takie sławy jak Anna Pawłowa czy Sarah Benhardt. Bajeczny dobrobyt skończył się z chwilą wynalezienia syntetycznego kauczuku.

Zaś tutaj świat bogaczy runął wraz z nadejściem rewolucji bolszewickiej, a niedługo później Azerbejdżan zniknął z mapy. W 1991 r. po 71 latach przymusowego „członkostwa” w ZSRR, Baku, jak określił to laureat Premii Pulitzera Daniel Yergin, stało się centrum „największego przetargu w historii świata”, gdzie wszyscy potentaci walczyli o kontrakt stulecia. W konsekwencji „brama Orientu”, która jeszcze ćwierć wieku wcześniej była jedynie stolicą peryferyjnej republiki Związku Radzieckiego, dzięki petrodolarom stała się jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się metropolii, śmiało konkurującą z miastami zachodniej Europy.

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy w życiu wylądowałem w tropikach, po wyjściu z klimatyzowanego samolotu na płytę lotniska w Singapurze, byłem zszokowany panującą temperaturą. W dzisiejszym, zglobalizowanym świecie rozczarowanie dosięga wielu, głodnych nieznanego świata podróżników. Aby uniknąć frustracji, zawsze staram się sumiennie przygotować do każdego wyjazdu i skrupulatnie go zaplanować.

Przed odwiedzeniem Azerbejdżanu odświeżyłem w pamięci pełne szczegółów wspomnienia Aleksandra Dumasa w „Podróży na Kaukaz”, rzuciłem okiem na szkolną lekturę, czyli „Przedwiośnie” Żeromskiego, w której nadkaspijska stolica aż do czasów sowieckiej dominacji jawiła się rajem dla Cezarego Baryki. Ale utkwiły mi też słowa Antona Czechowa, który zarzekał się „Nie chciałbym tu mieszkać za milion rubli”, bo miasto przesiąknięte jest sadzą i dymem, gdzie brak jest skrawka zieleni, a czysta woda jest na wagę złota. Wtórował mu Maksim Gorki swoim lapidarnym „Tak musi wyglądać piekło”.

Mimo wszystko nie uniknąłem zaskoczenia. Po przybyciu do Baku, nowy terminal jawił mi się niczym ekscytujący statek kosmiczny, żywcem ściągnięty z jakiejś powieści science fiction. Swoją fuzją atmosfery tradycji i nowoczesności miasto zrobiło niezatarte wrażenie. Metropolia leżąca na styku Wschodu i Zachodu, między Rosją i Iranem, z powodzeniem może konkurować ze światowymi stolicami nie ustępując w elegancji i majestatyczności.

„Kiedy chodziłam do szkoły, wszędzie dominowała postsowiecka szarość, teraz miasto jest nie do poznania. Zostało odnowione i przesiąkło kulturą oraz sztuką. Tu jest przyszłość”, mówi z nieukrywaną dumą Dilara, 28-letnia nauczycielka o błękitnych oczach i oliwkowej cerze. Jej twarz nosi fascynującą miksturę rysów intrygującej mozaiki kilkunastu kaukaskich mniejszości etnicznych zamieszkujących rodzinną osadę na północy kraju.

Baku uległo głębokiej transformacji i chociaż patrzy w przyszłość, nie pozbyło się zakorzenionej tradycji. „Wprawdzie nasz kraj jest stary, to jednak się nie starzeje”, żartuje Ali, kierowca taksówki. Rzeczywiście, z racji swego strategicznego położenia, kraj szczyci się prastarym rodowodem. Ponad dwutysięczna historia Azerbejdżana nigdy go nie oszczędzała. Był miejscem ścierania się imperiów walczących o kontrolę nad przejściem między morzami Czarnym i Kaspijskim, pustoszyły go najazdy Greków, Rzymian, Arabów oraz Mongołów, a bardziej współcześnie – Rosjan, Turków i Persów. Dominacje te, oprócz głębokich ran, zostawiły w spadku nie tuzinkową świadomość społeczeństwa, sprzyjającą scalaniu różnych narodowości i wyznań, co śmiało może posłużyć za wzór dla krajów rozdartych przez wojny i konflikty wewnętrzne.

Miasto położone amfiteatralnie na zboczu wzgórza budzi zachwyt wspaniałymi, secesyjnymi kamienicami, których pudrowe kolory kontrastują z intensywnie niebieskim niebem. To utalentowani, pełni fantazji twórcy „polskiego Baku”, kształtowali nowe oblicze tego miasta. Wśród nich wybijała się „wielka trójka”: Józef Płoszka, Józef Gosławski i Kazimierz Skórewicz. Doskonale wkomponowali w swoje projekty dekoracyjność zachodnich stylów przesiąkniętych z tradycyjną orientalną ornamentyką. Mające europejskie odbicie Baku, nie pozbyło się przy tym swej przynależności do świata Wschodu, przez co architektura miasta zyskała własny, niepowtarzalny charakter. Dzieł autorstwa rodzimych architektów jest kilkaset. Z zainteresowaniem oglądałem Pałac Tagijewa, obecnie Muzeum Historyczne, czy Ratusz Miejski, dzieło Gosławskiego, tytułowanego ambasadorem włoskiej architektury. Józef Płoszka otrzymał zamówienie od bogacza Martuzy Muchtarowa na pałacyk, który górowałby nad kopułami rosyjskich cerkwi i zwieńczony był muzułmańskim półksiężycem. Polak zaproponował coś innego: figurę wspartego na mieczu polskiego rycerza zakutego w zbroję. Pomysł spodobał się i rycerz po dzień dzisiejszy strzeże miasta.

Niepowtarzalny klimat zapewnia stosunkowo niewielka starówka, wizytówka nie tylko stolicy, ale i całego państwa, 17 lat temu uznana za obiekt światowego dziedzictwa Unesco. To gęsta zabudowa z jednolitego piaskowca, z labiryntem wąskich, biegnących raz w górę, raz w dół, kamiennych uliczek pełnych sklepików, knajpek i zawieszonych nad głowami charakterystycznych balkonów. Plątanina zaułków miała nadwątlić siłę kąśliwych zimowych wiatrów.

Stolica przeżywa dziś swój drugi boom tworząc ambitne dzieła upiększające urbanistyczną panoramę. Zaprojektowane przez znanych światowych mistrzów architektury, podkreślają jej przeszłość, teraźniejszość a przede wszystkim przyszłość. W szkle wieżowca o futurystycznej formie odbijają się minarety pobliskiego meczetu. Tu Orient łączy się z nowoczesnością, a tradycja z innowacyjnością, spychając na dalszy plan dziedzictwo komunizmu, szpetne blokowiska, jakie spotykać można w Kijowie, Moskwie, czy w Warszawie.

Efektowne szklane wysokościowce na stałe wpisały się w krajobraz Baku. Zahipnotyzowała mnie budowla zapewniająca prestiż miastu, niewątpliwe „wydarzenie samo w sobie”. Miękka linia białej struktury „świątyni” nowego Azerbejdżanu, Centrum Kulturalnego wzniesionego na cześć byłego przywódcy Azerbejdżanu, Hejdara Alijewa, wygląda tak jakby w każdej chwili miała się poruszyć. Na nic się zdały oglądane liczne przed wyjazdem zdjęcia w Internecie, bo nie oddają sprawiedliwości sile wyrazu tego klejnotu współczesnej architektury. Mówię o pompatycznej i monumentalnej budowli, wyglądającej jak fotografia wykonana przez rybie oko. Wywołuje emocje, bo jest inna niż wszystkie znane elewacje. Projekt wyrósł z wizji wybitnej, zmarłej niedawno Brytyjki irackiego pochodzenia Zaha Hadid, której światową sławę przyniosła w 2004 r. Nagroda Pritzkera, Nobel w branży architektonicznej. Miał symbolizować wrażliwego ducha azerskiej kultury oraz optymizm narodu, który odważnie patrzy w przyszłość i pragnie odciąć się od smętnego dziedzictwa sowieckiego modernizmu. „To piękny budynek. Czysty i seksowny jak biała falująca sukienka Marilyn Monroe” – ocenił Piers Gough, juror konkursu Design of the Year, w którym projekt zdobył tytuł Budynku Roku 2014. Szkoda, że projekt Hadid nie doczekał się realizacji w Warszawie, gdzie z powodu kryzysu na rynku nieruchomości zamrożono na rogu ulicy Chałubińskiego i Alei Jerozolimskich jej Lilium Tower.

W morzu oglądanej z okna hotelowego wieczornej iluminacji i krzykliwych kolorów, najbardziej przyciągają uwagę animacje dominujących nad miastem trzech gigantycznych Ognistych Wież. To nowa ikona w ekstrawaganckim obrazie miasta, jego duma i manifestacja naftowej potęgi. Co prawda islam wyparł z tych terenów kult ognia, ale Azerbejdżanie są mocno przywiązani do swoich korzeni. W nocy miasto pokazuje swoje najbardziej urokliwe oblicze. 10 tysięcy lamp ledowych o wysokiej mocy kreuje elektryzujące, godne teatralnej inscenizacji Las Vegas, animacje falujących płomieni. Nie wiem, czy widziałem wcześniej, tak porywający spektakl.

Ogień jest wątkiem przewodnim w tym kraju, ukrywa się w nazwie Azerbejdżanu i oznacza „ognista ziemia”, bo od zamierzchłych czasów, nieprzerwanie przy słońcu i deszczu płonie tu ogień, spalający wydobywający się z płytkich złóż gaz ziemny. Święty ogień stał się obiektem kultu religijnego wyznawców zoroastryzmu, jednej z najstarszych religii na świecie, obdarzających właśnie ten boskiej mocy żywioł największą czcią. Islamizacja regionu spowodowała stopniową utratę kultowo-religijnego znaczenia. Ale w XV wieku dzięki zamieszkałym tutaj kupcom z Indii, kult ognia odrodził się i dzisiaj, zepchnięci przez islam Azerbejdżanie, szukają swoich korzeni. Ten niewiarygodny spektakl natury o niepojętych płomieniach, odnotowali już kupcy z Jedwabnego Szlaku. Marco Polo relacjonował w XIII wieku o „fontannie oleju przydatnego do oświetlania i leczenia chorób skórnych wielbłąda”, a tysiąc lat wcześniej o „cuchnącym płynie” pisał Herodot.

Spektakularne inwestycje to integralna część budowania marki, zamysł powrotu do dawnej rangi Paryża Kaukazu. Specjaliści od brandingu potrafili połączyć emocje i pozytywne skojarzenia wiążące się nie tylko z awangardową architekturą. W pięknym, nowowybudowanym Chrystall Hall, obiekcie liczącym 25.000 miejsc, miał miejsce Konkurs Eurowizji. Sukcesem organizacyjnym odbiły się tu Igrzyska Europejskie, w których polska reprezentacja zdobyła 20 krążków. Ponadto pierwszy Gran Prix Europy Formuły 1, festiwal Mścisława Rostropowicza i kilka innych dużych imprez międzynarodowych. To wszystko najwyraźniej ma na celu pokazanie światu postępu ekonomicznego i socjalnego, zwrócenie na siebie uwagi i zapewnienie rozpoznawalności.

A nawet, jak chcą niektórzy, skojarzenia z Dubajem. Chociaż emirat może imponować luksusem i rozmachem, ale ze swoimi wszystkimi ekscesami jest jakby tylko na pokaz. Jest wyobcowany, bez serca, z przemijającą niczym w hotelu atmosferą. Władca Dubaju oddałby niemały majątek, aby mieć u siebie taki klejnot jak tutejsza starówka. Tak jak w Dubaju, także i w Azerbejdżanie ropa, której zawdzięcza on niebywały skok ekonomiczny, powoli się kończy. Aby uniezależnić się od tego surowca, rząd inwestuje w takie sektory, jak rolnictwo, turystyka, infrastruktury czy nowoczesne technologie. Oczkiem w głowie stał się transport. Chińska koncepcja „Belt and Road”, nowego Jedwabnego Szlaku, nawiązała do przeszłości, w której Azerbejdżan był ważnym elementem drogi handlowej z Państwa Środka do Europy. Dubajski przepych i bogactwo w Baku emanuje w hotelu Shahlar Palace i na ulicy Nizami, świątyni shoppingu, z eleganckimi butikami największych projektantów, najdroższymi na świecie sklepami i hotelami. Lonely Planet zalicza Baku do dziesiątki najlepszych miejsc na świecie dla miłośników nocnego życia.

Spore wrażenie robi na przybyszu dłuższy niż w Cannes, kaspijski Croisette, zawsze ruchliwy, zaprojektowany jeszcze w 1920 r. przez Kazimierza Skórewicza, nadmorski bulwar o brzegi którego leniwie rozbijają się wody Morza Kaspijskiego. To tradycyjne miejsce spacerów i joggingu gdzie nie brak zadbanych parków, „tańczących” fontann, budek z szaszłykami, wesołego miasteczka, czy pomników.

„Bez ropy nie byłoby mowy o renesansie kulturowym”, mówi minister turystyki Abulfaz Garayev, który wydaje 7 miliardów dolarów rocznie na promocję kraju na świecie. Dwa lata temu rząd sponsorował drużynę piłkarską Atletico Madryt. To są dobre inwestycje, przydatne krajowi, wciąż jeszcze nieodkrytemu przez masową turystykę. Przynoszą już spory sukces. W tym roku oczekuje się na ponad 3 milionów przyjezdnych, czyli 20 procent więcej niż w roku ubiegłym.

Od czasu do czasu słyszę muezina wzywającego do modlitwy i chociaż w Azerbejdżanie, gdzie ponad 90 procent 10 milionowej ludności deklaruje się muzułmanami, widziałem mniej burek niż na ulicach Paryża, Londynu, czy Berlina. Azerbejdżan, jeden z najbardziej świeckich krajów o większości muzułmańskiej, wydaje się być modelem tolerancji religijnej. Przypomnijmy: pierwsza szkoła dla dziewcząt pochodzi z samego początku ub. wieku. W 1918 roku, w okresie między imperium rosyjskim i radzieckim, kiedy Azerbejdżan złapał na krótko oddech niezależności, dano kobietom prawo głosowania, a w 1991 Elmira Gafarova została pierwszym przewodniczącym parlamentu. Nie ma tu dziś symboli religijnych w instytucjach publicznych, sądach, szkołach. Wymownym faktem może być pomnik w sąsiedztwie metra Nizami: kobieta zrzucająca hidżab.

„Świeckość stanowi część naszej tożsamości”, twierdzi historyk Ałtaj Gejuszew, który po czterech latach profesury w Kalifornii, powrócił na Uniwersytet Państwowy w Baku. Zaś 19-letnia studentka ekonomii Aziza, pijąc w małej tureckiej szklaneczce aromatyczną herbatę, uzupełnia: „Tak, przestrzegam postu w czasie ramadanu, ale nie modlę się, bo wtedy powinnam nosić hidżab i zrezygnować z bikini. Mamy tolerancyjne podejście do religii, nasz kraj nie ma tradycji muzułmańskich, W Baku islam ma aspekt bardziej kulturowy niż religijny”. A ten fundamentalistyczny? „Jest odległy o lata świetlne”. Kiedy Aziza o tym mówi, obserwuję właśnie starszego mężczyznę, który przed chwilą sączył wino obok naszego stolika, a teraz wchodzi do leżącego po drugiej stronie ulicy meczetu.

Podczas gdy Stary Kontynent ściera się dzisiaj na tle religijnym, a politycy coraz częściej deklarują klęskę tolerancji i poprawności politycznej, Azerbejdżan może stać się przykładem godnym naśladowania.