Autor: Gabriella Bordignon
Na podstawie książki Jacka Pałkiewicza „Pasja życia” (wyd. Zysk i S-ka Wydawnictwo 2007).

Na pierwszy rzut oka wśród ulicznego tłumu nie wyróżnia go nic, chyba tylko prosta postawa, prężny chód i wyostrzona umiejętność obserwacji. Nie wszyscy, którzy krótko spotkali się z Jackiem Pałkiewiczem, obdarzają go szczególną sympatią. Twierdzą, że nie grzeszy skromnością, że jest zadufany we własne siły. Inni mają mu za złe arogancką pewność siebie, egotyzm, hardość i zarozumiałość zawartą w słowach: „Wygram z tobą w każdej grze, która wybierzesz, bo być może nie jestem bardziej inteligentny czy silniejszy, ale ja nigdy nie zmęczę się, a ty tak”, albo w sentencji wygłoszonej w reklamie włoskiego roweru: „Gdziekolwiek byście dotarli, my już tam byliśmy”.

Niektórzy zarzucają mu, że przesadnie kultywuje wizerunek twardziela: bezwzględna determinacja, maskowanie uczuć, spartańska samokontrola, lakoniczność, kamienny chłód przy jednoczesnej dbałości o kulturę fizyczną, czemu służą treningi, strzelanie z Glocka itp. Są i tacy, głównie ludzie o niezaspokojonych ambicjach, których razi kult Pałkiewicza i z zawiści i zazdrości próbują zepsuć mu opinię – siedząc w wygodnych fotelach, wyciągają pochopne wnioski.

Ci, którym udało się lepiej poznać frenetycznego podróżnika i urodzonego lidera, przyznają, że pierwsze wrażenie było mylące. Pod emanującą chłodem aparycją kryje się „normalny” człowiek. Silna osobowość, lojalność, prostolinijność, profesjonalizm i charyzma z czasem wywołują zaciekawienie, potem przyciągają i rodzą sympatię. Grono oddanych wielbicieli jest dostatecznie duże. Każdy oszołomiony jego burzliwym życiem gotów jest przebaczyć mu brak wrażliwości, zbytnią kategoryczność, szorstkość i brutalną wprost szczerość, odbieraną jako nieprzyjemny sposób bycia.

Chociaż, może i nie każdy. Dziennikarza „Gazety Wyborczej”, nie przygotowanego do wywiadu, pożegnał wprost: „Spotkamy się następnym razem, jak zapozna się pan z tematem”. Od tego dnia „Gazeta” zamknęła dla niego swoje stronice.

Z reguły ludzie nie ukrywają, że zazdroszczą mu tego, co robi i co przeżywa, bogactwa wrażeń i dreszczy emocji pod wszystkimi szerokościami geograficznymi naszej planety. Tygodnik „Newsweek”, doceniając jego chorobliwą ciekawość świata, zaliczył go do ostatniej generacji eksploratorów. Dla jego następców zabraknie już fascynującego kolorytu wielbłądzich karawan, jaków na płaskowyżach Bhutanu, czy słoni w dżungli Indochin.

Pisarz włoski Vittorio G. Rossi, będący pod ogromnym wrażeniem jego pasji życia, napisał o nim: „Ma zmysł przygody, tak jak ma oczy i nos. Na lądzie i na morzu dokonał wyczynów niezapomnianych. Jest twardy, bo potrafi walczyć z wszelkimi przeciwnościami, ale potrafi też przyznać, że strach i ból są nieodłącznymi kompanami jego życia”.

„Życie daje każdemu tyle, ile sam ma odwagę sobie wziąć – napisał kiedyś – a ja nie zamierzam zrezygnować z niczego, co mi się należy”. Przy innej okazji powiedział: „Życie jest zbyt krótkie, żeby nie starać się o natychmiastową gratyfikację”. Z pewnością jest uzależniony od adrenaliny. Wydaje się, że dla niego mocne, pełne emocji przeżycie jest główną wartością nadającą sens życiu.

Mówi biegle kilkoma językami, porusza się z łatwością w Nowym Jorku, Sajgonie, Paryżu, czy Caracas i jako mistrz survivalu nie boi się, że zabłądzi na pustyni czy w amazońskiej dżungli. Podwójne obywatelstwo pozwoliło mu, jako jednemu z pierwszych Polaków, już wiele lat temu poczuć się obywatelem Unii Europejskiej. Cieszy się większą popularnością za granicą niż w swoim kraju. Budzi powszechny podziw w Rosji i we Włoszech, gdzie nazywają go „secondo Polacco”, drugim (po papieżu) Polakiem.

Bakcyla nieodpartej ciekawości świata śmiały poszukiwacz przygód połknął w prowincjonalnym miasteczku na Mazurach, kiedy nauczył się na pamięć całego atlasu geograficznego. W 1970 roku znalazł się we Włoszech, gdzie – jak sam twierdzi – „wpadł w ramiona Lindy”. Wersja eleganckiej latynoskiej brunetki o perfekcyjnej urodzie, która została jego żoną, jest nieco inna: „Początkowo nie chciałam się z nim spotykać, potem zaskarbił moją sympatię silną osobowością, wzbudzając we mnie poczucie bezpieczeństwa i zaufania” – precyzuje Linda.

Niedługo po ślubie pojechał do Genui, gdzie w konsulacie Liberii zdał przed komisją morską egzamin na II oficera pokładowego. Bez nauki w szkole morskiej i praktyki na statku osiągnął pozycję, do której dociera się we flocie po wielu latach pracy.

Po dwóch latach psiego, jak sam określa, żywota, zaczepił się na krótko w kopalni złota w Ghanie. Pracę tę porzucił po eksplozji, w której zginął jego serdeczny przyjaciel. Czarny Kontynent fascynował go bardzo w owych czasach. Pojechał do Sierra Leone, gdzie zatrudnił się jako security officer w Selection Trust, odkrywkowej kopalni diamentów w Yengeme, będącej w rękach Brytyjczyków. „Warunki bytowe – wspomina Jacek – były owszem, owszem: przestronny lodge ze służbą, srebrne nakrycia, francuskie wina, taras z widokiem na pole golfowe.”

Gorzej było z pracą, która polegała na patrolowaniu jeepami terenu o powierzchni 400 km2 i przepędzaniu nielegalnych poszukiwaczy, z którymi trzeba było nieustannie staczać prawdziwe strzeleckie batalie. Nie to jednak było najgorsze. Wszystkich bez wyjątku dotyczyła przytłaczająca atmosfera paranoicznej obsesji podejrzliwości, podobnej do logiki dominującej wśród służb kontrwywiadowczych: nobody is trusted – nie wierzyć nikomu. Nie wytrzymał tam długo i wrócił do domu w Bassano del Grappa, niedaleko Wenecji.

Aby utrzymać na co dzień wysoki poziom adrenaliny, w 1983 roku założył pierwszą na naszym kontynencie Akademię survivalu. Miał w ręku wszystkie atutowe karty. Osiem lat wcześniej samotnie pokonał Atlantyk łodzią ratunkową, skończył kurs przetrwania w Arizonie, przeszedł szkolenie w słynnej izraelskiej szkole antyterrorystycznej Leo Glesera. W Japonii podpatrywał metody edukacji menedżerskiej, będącej prawdziwą szkołą charakteru i hartu ducha pozwalającą na rozwiniecie przebojowości, wiary w siebie, ducha zespołowego, świadomego wyboru ryzyka – jednym słowem tego, co powinien posiadać nowoczesny lider.

Inicjatywa Jacka odniosła niebywały sukces. Na tygodniowe kursy przyjeżdżali do niego przedstawiciele wolnych zawodów, szarzy urzędnicy, studenci, piloci wojskowi, a nawet misjonarze, aby nauczyć się jak radzić sobie w krytycznych sytuacjach. Si vis pacem, para bellum – przygotuj się do wojny, jeśli chcesz pokoju. Mistrz często powtarzał swoim adeptom dewizę: „aby zapobiec złu, trzeba je dokładnie poznać i przewidzieć jego ujemne skutki”.

Ekstremalny wysiłek fizyczny, ból i cierpienie są chlebem powszednim w szkole Pałkiewicza, ale właśnie one wzmacniają odporność psychiczną i zapewniają możliwość większej determinacji w życiu. Certyfikat szkoły stał się dla wielu prestiżową wizytówką i dokumentem nobilitującym. Kiedyś na zajęciach pojawił się bardo popularny we Włoszech aktor Enrico Montesano ze swoim producentem. Zamierzali zrobić film fabularny o Pałkiewiczu i jego szkole. W rok później „Uomini duri” (Twardziele) stał się najbardziej kasowym filmem sezonu.

Z czasem uwaga Jacka skierowała się na ambitne wyprawy naukowo-badawcze. W 1992 roku otrzymał on zgodę władz wietnamskich na pobyt wśród pozostającej w izolacji tubylczej wspólnoty Jaraj, która zachowała swoje tysiącletnie tradycje i do dziś żyje w sercu dżungli.

Dwa lata później znalazł w dorzeczu Górnego Orinoko grupkę Janomami nie utrzymujących kontaktu z naszą cywilizacją. W tym samym roku dotarł też do plemienia Bausi nad rzeka Mamberamo w Irian Jaya (Irianie Zachodnim), enklawy prehistorii, gdzie jeszcze dziś odbywa się polowanie na głowy i uprawiany jest kanibalizm. To, co dla innych bywa tylko snem, on przeżywa na jawie.

W 1996 roku Jacek kierował naukową wyprawą, która ustaliła rzeczywiste miejsce narodzin Amazonki, co oficjalnie zostało potwierdzone przez Towarzystwo Geograficzne w Limie. W Polsce kilka zawistnych osób uknuło budzącą niesmak oszczerczą intrygę. Odkrywca, któremu podważono osiągnięcia, ze spokojem zniósł perfidne insynuacje i nędzne kombinacje. Jak zwykle zlekceważył tych, którzy go nie lubią, gardząc ich głupotą i złośliwością. Dla niego ważniejsza była opinia „The New York Times”, który nazwał go „bezinteresownym poszukiwaczem wiedzy, który zapełnił na mapie białą plamę”.

Bezkompromisowa i bezwzględna postawa życiowa zawęża grono przyjaciół. Redaktor naczelny pisma „Poznaj Świat” Bogusław Węgliński, zauważył: „Jest człowiekiem wyrazistym, bardzo dobrze znanym, przez wielu cenionym i uznawanym za wielkiego. Jeśli posłużyć się maksymą, że „miarą człowieka jest liczba jego wrogów”, to Jacek Pałkiewicz też jest wielkim. Umie układać stosunki z mediami, co wywołuje nieraz małostkowe zawiści. Jest wrażliwy na punkcie własnego autorytetu i nie ulega żadnym wpływom.

Małgorzata Domagalik w swoim programie telewizyjnym próbowała sprowokować go do usprawiedliwienia swojej nieskromności. Zaskoczył ją dziękując za komplement: „Nie mam własnego agenta public relations, sam muszę zatem dbać o to, by się dobrze. Nie wystarczy czymś się zasłużyć – ktoś musi to zauważyć i”.

Ktoś z sarkazmem napisał, że Pałkiewicz odmówił samemu Jacques’owi Yves Cousteau wzięcia udziału w jego misji, ponieważ nie lubi pozostawać w cieniu innych. „To było niezupełnie tak” – replikuje po latach zainteresowany. – „W 1982 roku Commandant rzeczywiście zaprosił mnie do Amazonii, ale nie pojechałem, bo wyjeżdżałem właśnie na wyprawę do Wietnamu”. Jacek cieszył się także uznaniem Thora Heyerdahla, który w przedmowie do jego ostatniej książki napisał: „Szanuję Pałkiewicza za jego profesjonalizm i nadzwyczajne osiągnięcia wyprawy eksploracyjne”.

Znana jest jego krucjata w sprawie ochrony środowiska. W roku 1978 w Monako, z rąk księżniczki Grace Kelly, otrzymał prestiżowe odznaczenie, porównywalne z filmowym Oscarem, za walkę o czystość Morza Śródziemnego. Była to kampania zorganizowana przez WWF, Światową Organizację Ochrony Natury, z okazji Międzynarodowego Roku Morza i miała na celu zwrócenie uwagi opinii publicznej na moralny obowiązek dokonania realnych kroków w celu ochrony wód morskich.

W 1989 roku Sting zaproponował mu współpracę w swojej akcji obrony praw Indian amazońskich, a w kilka lat później kierował w Syberii ekologiczną wyprawą kosmonautów, pod patronatem prezydenta Borysa Jelcyna. Pałkiewicz komentuje tamte czasy: „Byłem utopistą, nie chciałem wierzyć, że realizm epoki przemysłowej zdławi interesy dobra ludzkości”.

Znam Jacka od ćwierć wieku, uczestniczyłam w niektórych jego ekspedycjach, co kosztowało mnie wiele autodyscypliny. Niejeden raz nie potrafiłam znieść jego kategoryczności, braku tolerancji dla wszelkiej słabości, bezlitosnego piętnowania przejawów niesubordynacji, ale kiedy później, przychodziła chłodna refleksja, zawsze musiałam przyznać mu rację.

Postać wyrazista, osoba hiperaktywna, posiadająca nieobliczalny zapas energii, żelazne zdrowie i bezwzględną determinację. Cokolwiek robi, wkłada w to niespotykany zapał i pasję, tak jakby miał tylko przed sobą jeden dzień życia i nic do stracenia.

Ma cechy osobowości urodzonego lidera: zdecydowanie, stanowczość, pewność siebie, optymizm, odporność na stres, obiektywizm w sądach i zdrowy rozsądek w stosunkach międzyludzkich. Właśnie dzięki narzucaniu nadzwyczaj surowych kryteriów, obowiązujących wszystkich uczestników, żadna z kilkudziesięciu wypraw nie skończyła się katastrofą.

Fascynujące podróże to jednak wielki trud, strach, niewygody, stres, a nierzadko także smak bliskiej śmierci. Pomimo tego nie potrafi usiedzieć spokojnie w domu więcej niż dwa tygodnie. Wydaje się, że nie jest w stanie uspokoić niezwykłej potrzeby silnych wrażeń i nieustannego sprawdzania się w pokonywaniu trudności. Budzące podziw eksploracje niespokojnego nomady są tematem rozlicznych europejskich publikacji. Metodyczny w postępowaniu, przywozi z podróży wiadomości zdumiewające, wskrzesza legendy, rozpala wyobraźnię ludzi – relacje Jacka, przesiąknięte rzetelnością, są pozbawione zbytnich upiększeń.

Jego własny dorobek książkowy obejmuje kilkanaście pozycji, z których sześć ukazało się w Polsce. Niniejsza książka – zbiór opowieści o mocnych, męskich przygodach – może być świetną wizytówką podróżnika.

Wrażliwy na kobiece piękno, często pozuje w towarzystwie modelek, czy szałowych gracji brazylijskich. Jednak najbardziej zauroczony jest swą żoną Lindą. „Kobiety doceniają osobowość Pałkiewicza, ponieważ daje im poczucie bezpieczeństwa i zaufania” – powiedziała kiedyś Ursula Andress, partnerka Sean’a Connery’ego w filmie James Bond 007, która w 2001 roku otrzymała Złoty Globus dla najseksowniejszej spośród wszystkich dziewczyn Jamesa Bonda.

Latem 1997 roku niezmordowany wędrowiec wystąpił w nowym wcieleniu. Okazało się, że od dawna zajmował się problemami związanymi z przeciwdziałaniem międzynarodowemu terroryzmowi. Teraz za przyzwoleniem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i polskich struktur państwowych zajął się szkoleniem elitarnych oddziałów antyterrorystycznych w zakresie strategii przetrwania w skrajnie trudnych warunkach pustyni, dżungli, wysokich gór i strefy polarnej.

Innym razem Jacek otrzymał propozycję zorganizowania „urlopu z adrenaliną i przeżycia czegoś nowego i ekscytującego” dla grupki menadżerów znanej firmy eksportowej, ludzi aktywnych, zestresowanych i poddanych w czasie pracy silnej presji. Aby nie zwolnić tempa, do którego są przyzwyczajeni, i nie stracić motywacji szukają oni mocnych wrażeń, a jednocześnie potrzebują odpoczynku aktywnego. Powiedziano mu: „Koszty nie odgrywają roli. Oczywiście polecą I klasą i przed wyruszeniem w dzikie rejony zamieszkają w Hotelu Ritz, gdzie odpoczną po trudach wyprawy”.

Przyjął to zamówienie bez większego entuzjazmu. Przez pierwsze dni badali się wzajemnie: oni wciąż mieli cień wątpliwości, czy aby wytrzymają trudy, on bał się, czy zdoła utrzymać w ryzach całe to towarzystwo. Okazało się, że nikt nie zawiódł. Instruktor elitarnych jednostek specjalnych poradził sobie także z bardzo wymagającą kategorią ludzi. Zdradził potem, że wziął ze sobą niedużą butelkę martella, którą wyciągnął któregoś wieczoru, aby rozładować chwile napięcia i stresu. „Jacek jest stanowczy i wymagający, ale jego wielka charyzma ułatwia ułożenie poprawnych stosunków w grupie” – skomentował jeden z uczestników wyjazdu.

Dom Pałkiewiczów na przedmieściach eleganckiego Bassano del Grappa to nie tylko oaza odpoczynku, ale i galeria sztuki aborygeńskiej i plemion amazońskich. W jadalni cieszy oczy wspaniała kolekcja prac malarskich Lindy i nie wiadomo, które z nich są bardziej interesujące – martwe natury malowane olejno czy rysowane węglem pejzaże.

Włoski „Corriere della Sera” napisał, że Pałkiewicz to facet apolityczny, nie związany z żadnym ugrupowaniem, chyba dlatego więc może o każdej porze dnia i nocy zadzwonić do trzech ostatnich prezydentów Polski, do dwóch przedostatnich gospodarzy Kremla, oraz do kilku innych europejskich przywódców.

Jego znajomości i przyjaźnie budzą u niektórych ludzi kontrowersje. Nie próbuje nawet tłumaczyć, że nigdy nie był związany z żadnym ugrupowaniem politycznym, stąd ta komfortowa sytuacja pozwalająca na nieprzestrzeganie historycznego polskiego podziału. Byłoby absurdem kwestionowanie jego uczciwości z powodu towarzysko-przyjacielskich kontaktów z ludźmi dawnej PZPR, Solidarności i hierarchii kościelnej, a które mogłyby tylko posłużyć za godny pochwały przykład kompromisu na rzecz transformacji demokratycznej.

Pałkiewiczowie prowadzą bardzo towarzyskie życie. W pamiątkowej galerii gości widnieją zdjęcia wielu znanych osobistości: słynna eksploratorka angielska Freya Stark, nazywana „Lawrence z Arabii w spódnicy”, sąsiaduje z Eduardem Szewarnadze, wizerunek arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, wieloletniego sekretarza Episkopatu Polski, wisi obok pisarza Carlo Cassoliego i generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jest tu podobizna Ursuli Andress, która w 2001 roku otrzymała Złoty Glob dla najseksowniejszej spośród wszystkich dziewczyn Jamesa Bonda, i dalej można rozpoznać ambasadora Jurija Kaszlewa, Zbigniewa Bońka, Jerzego Kukuczkę, Adriana Celentano, kosmonautów Dżanibiekowa i Szatałowa, Claudię Cardinale i wiele innych twarzy.

Wakacje Jacka mają charakter typowo mieszczański. Od lat jeździ z Lindą w te same miejsca: Hiszpania, Istambuł, Warszawa, Buenos Aires, Indochiny. „Hiszpania działa na mnie i mojego męża niczym magnes – mówi Linda. – Jest to malowniczy świat tradycji, licznych religijnych świąt, cygańskiego folkloru Andaluzji, flamenco i corridy. Jako malarkę inspiruje mnie fiesta taurina, choreograficzne widowisko, koncert silnych przeżyć”.

Argentyna przyciąga zawsze niespokojnego podróżnika. Jestem przekonana, że to chyba tango zadziałało jak narkotyk. „Kiedyś mówiono – pisał Jacek – że ten nasycony namiętnością i ekspresją taniec jest rozwiązły i wyuzdany, bo zrodził się w burdelach i portowych spelunkach. Nie wnikam w jego historię, wystarczy, że jestem zauroczony czarodziejskim rytmem bando neonu, zmysłowymi ruchami tancerzy, nostalgią i sentymentalizmem, nicią przewodnią tanga, tym wszystkim, co oddaje panoramę życia Argentyny.”

Do Istambułu jeżdżą na kilka dni i zawsze zatrzymują się w Hotelu Mercure, w pokoju 1711 na siedemnastym piętrze. „Stamtąd – mówi Linda – najlepiej można zachwycać się widokiem miasta, zachodem słońca nad Złotym Rogiem, delikatnymi kształtami minaretów czy olśniewającym meczetem Solimana”. Romantyczny urok Dalekiego Wschodu jest dla nich największym wyzwaniem. „Z upływem lat niektóre miejsca nazywano inaczej niż kiedyś – mówi Jacek. – I tak: dawniejszy Sajgon dzisiaj nazywa się Ho Chi Minh, Cejlon to Sri Lanka, Siam – Tajlandia, Birma – Myanmar, ale w mojej pamięci na zawsze pozostaną dawne nazwy, pełne magii i tajemniczości.”

„Można być twardzielem, ale kiedy człowiek porusza się na krawędzi, to chyba musi poznać uczucie strachu?” – rzucam prowokacyjnie. Odpowiedzią jest agresywne pytanie: „Dlaczego by nie?! Kto nie zna strachu, ryzykuje, że mógłby nie wrócić do domu. Znaczy, że nie rozpoznałby w porę ukrytego zagrożenia. Właściwie spożytkowany trach jest ojcem odwagi. Strach to klucz do rezerw energii, sposób na uaktywnienie wszelkich utajonych możliwości. Zdarza się, że boję się także o życie kolegów. W ubiegłym roku na Saharze jeden z włoskich komandosów uległ głębokiemu odwodnieniu, jego organizm nie przyjmował już płynów. Tylko dzięki naszemu wysiłkowi i pomocy Bożej zdążył na czas dotrzeć do szpitala. Przed laty w sercu Borneo czarna kobra ukąsiła operatora telewizyjnego. Gdybyśmy nie wyssali jadu z rany, nie przeżyłby.”

Zmierza do celu z wielką rozwagą i uporem. Upór pcha go wciąż naprzód i naprzód, nawet wtedy gdy wszystko wskazuje na to, że nie ma już szans na osiągnięcie celu. Gotów do największych poświęceń, wykorzystuje każdy element treningu fizycznego i psychicznego. Kiedyś przed wyjazdem na Saharę zjadał słone śledzie i potem wstrzymywał się przed piciem wody. Szykując się na wyprawę na biegun zimna spał zimą na balkonie.

Włoski tygodnik „Panorama”, który poświęcił Jackowi duży artykuł, podkreślając jego hiperaktywną działalność na różnych frontach, napisał, że przygody Pałkiewicza są już legendą i jego niezwykle bogate życie mogłoby z pewnością stanowić temat pasjonującego filmu przygodowego.

W telewizji Jacek wygląda zupełnie inaczej niż na zdjęciach z wypraw. Podobno kiedy skończył 50 lat, żona wymogła na nim, aby na towarzyskich spotkaniach i przy oficjalnych okazjach występował w koszuli z krawatem. Robi to dla niej chętnie, ale nie ukrywa, że lepiej się czuje w dżinsach i swetrze.

W pokoju, gdzie znajduje się cały ekwipunek niezbędny do podroży pod wszystkimi szerokościami geograficznymi świata, w szafie oddzielnie ułożona jest odzież na pustynię, do Amazonii, na Syberię itd. Jest gotowy do wyjazdu w każdej chwili. Pozostało mu to z lat, kiedy będąc specjalnym wysłannikiem na pytanie sekretarza redakcji, na kiedy zarezerwować miejsce w samolocie transkontynentalnym, odpowiadał zwykle: „Niech taksówka czeka za kwadrans na dole”.

Tak jest i dzisiaj. Niepospolita, żarliwa pasja pcha go ku wciąż nowym i nowym wyzwaniom, kreując jego życiowy scenariusz.