Tak o emiracie nie pisał jeszcze nikt. Jacek Pałkiewicz obala mit o ikonie ekscesów i ostentacyjnego zbytku

Jaki naprawdę jest przesiąknięty mitami i stereotypami Dubaj, miasto-państwo epoki postnaftowej? – odpowiedzi na to pytanie autor szukał przez rok. Dubajski emirat to miejsce wciąż poszukujące własnej tożsamości, rozdarte między beduińską tradycją, religijnym radykalizmem islamskim i ekstremizmem progresywności. Ten wyznaczający nowe trendy lider światowej turystyki rozbudza wyobraźnię i pragnienia, łechcąc próżność zamożnych snobistycznymi hotelami i przyciągając poszukujących fortuny inwestorów i handlowców statusem raju podatkowego.

Strony internetowe zarażają entuzjazmem do tego miasta marzeń, będącego ekscytującą świątynią luksusu i stężonym koncentratem architektury XXI wieku w jednym. Powstały na bogatych w ropę piaskach emirat stał się edenem dla tych, którzy kochają zbytek, pięciogwiazdkowe hotele, piękną pogodę i baseny położone setki metrów nad ziemią. Wielu zachwyca się wszechobecnym tu przepychem, docenia kreatywny hiperaktywizm i histeryczny pościg za awangardowością. Oto miasto, którego motto mówi wszystko: „zaskoczyć, oszołomić i oczarować”. I to na niemal każdym kroku.

Ale są też i tacy, którzy potrafią spojrzeć na Dubaj krytycznie, nazywając je miastem bez charakteru.

Jak zauważa brytyjski pisarz Lawrence Osborne, „pełna skrajności i sprzeczności metropolia przybrała wymiar tandetnej groteski”. Przekształciła się w futurystyczny koszmar, całkowicie zdominowany przez „Księgę rekordów Guinnessa”, nieoficjalną konstytucję emiratu. Bo tutaj wszystko musi być większe i ładniejsze niż gdzie indziej na świecie. Wśród gąszczu ekscesów i ostentacyjnego zbytku brakuje jednak czegoś, co w starej Europie jest być może mało przejrzyste, ale istotne dla jakości życia. We Wrocławiu, Berlinie czy Madrycie każdy czuje się jak w swoim domu. A w Dubaju na pewno nie.

Idąc dalej tym tropem, Pałkiewicz wprost pyta, czy nie byłoby rozsądniej spojrzeć na Dubaj, synonim niewyobrażalnego bogactwa, shoppingu i luksusowych wakacji, z jeszcze większym krytycyzmem? Pamiętajmy, że to typowy kredytopolis, zadłużony u swoich wierzycieli na ponad 100 miliardów dolarów. Analitycy ostrzegają, że emiratowi wciąż grozi eksplozja niebezpiecznej mieszanki, jaką jest fuzja zwyrodniałych finansów z gigantyzmem infrastrukturalnym oraz niezdrową gospodarką, zmagającymi się z mieczem Damoklesa w postaci bańki nieruchomościowej. Jej pęknięcie mogłoby spowodować kompletne bankructwo, którego namiastkę miasto doświadczyło już w 2008 roku.

Autor często ucieka od świata czaru i zrywając jego złotą maskę, ujawnia drugie oblicze sztucznego raju. Oblicze, o którym głośno się nie mówi i nie pisze. Pokazuje nędzę Azjatów kontrastującą z baśniowymi warunkami bytowymi boskiej kasty etnicznych Dubajczyków, wnuków niepiśmiennych Beduinów. Zapuszcza się w miejsca skrajnego ubóstwa, na przykład do getta na obrzeżu miasta, gdzie w okrutnych warunkach bytuje armia azjatyckich robotników. To właśnie oni w ciągu jednego pokolenia zbudowali w niewolniczych warunkach sięgający nieba pustynny Manhattan. Przyjechali tu zwiedzeni dobrymi zarobkami i możliwością zapewnienia godnego życia swoim rodzinom, a zastali koszmar. Tego turysta nigdy nie zobaczy, bo – jak mówi Pałkiewicz – mogłoby to wysadzić w powietrze kreowany przez lata mit Dubaju. Coraz częstsza krytyka społeczności międzynarodowej sprawia, że temat taniej siły roboczej staje się wysoce kłopotliwy dla emira. Nic dziwnego, że dla przykrycia takich problemów, w lutym br. pojawił się groteskowy temat zastępczy: nowopowstałe Ministerstwo Szczęścia.

Autor nie pominął też autorytarnego ustroju, represji wobec działaczy na rzecz demokracji, arbitralnych aresztowań oraz szokujących tortur, na które zwróciła uwagę Unia Europejska, występując z apelem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich o poszanowanie wolności i państwa prawa. Niestety – bezskutecznie, bo petrodolary zapewniają tutejszym rządzącym sporą pobłażliwość. Liderzy polityczni nie odważyli się na złożenie interesów ekonomicznych na ołtarzu walki o wartości najwyższe.

Dubaj. Prawdziwe oblicze obala utarte poglądy, obnażając mroczną stronę do niedawna nic nieznaczącej na mapie monarchii absolutnej, będącej dziś jednym z najbardziej rozreklamowanych miejsc na świecie. Szejkowie ZEA nie są zbyt wyczuleni na punkcie poprawności politycznej. Miejscowe sądy słyną z procesów skazujących na więzienie tylko i wyłącznie za to, że ktoś upomniał się o prawo do wolnych wyborów, lub żądał wolności słowa. Albo też za umieszczenie na YouTubie satyrycznego filmiku z wymyślonej szkoły sztuk walki młodych Dubajczyków. Jak zdarzyło się to amerykańskiemu konsultantowi biznesowemu, który trzy lata temu został skazany na rok więzienia, bo „ośmieszył miejscową młodzież, szkodząc w ten sposób wizerunkowi ZEA”. Absurdalna kara grzywny dotknęła pewną Angielkę, która na swoim facebooku napisała, że nudzi się podczas ramadanu. Nie ma więc wątpliwości, że Autor, który miał odwagę pokazać to wszystko, musi się liczyć z zaocznym skazaniem na dłuższe pozbawienie wolności. To dodatek do wyroku śmierci, który od dekady ciąży już nad nim z rąk Al Kaidy. Otrzymał go za sprzeciw wobec islamskiej inwazji na Europę. „Rzetelność należy do moralnego obowiązku dziennikarza. Zawsze pokazuję świat takim, jaki jest, a nie takim, jaki go kreują” – podkreśla Jacek Pałkiewicz.

Jacek Pałkiewicz, Dubaj. Prawdziwe oblicze, Zysk i S-ka Wydawnictwo 2016. Stron: 330, kolorowych zdjęć: 91.

1