Jacek Pałkiewicz w Rosji
WYPRAWY, PODRÓŻE I EKSPEDYCJE JACKA PAŁKIEWICZA
Jacek Pałkiewicz • Oficjalna strona podróżnika
Rok podróży: 1993
Pisarze i poeci od zawsze wynosili Wołgę do roli "matuszki", matki wszystkich Rosjan, szkieletu narodu, wielkości jego ducha i fundamentu wszystkiego, co rosyjskie. Pisarz Konstantin Fedin z melancholią opisuje w utworze "Wołga-Mississipi" spójność łącząca naród rosyjski z największą europejską rzeką: "Wołga to moja ojczyzna. Każde z nią spotkanie wzbudza wzruszenie serca. W naszym życiu jest niebem i powietrzem. Śpiewamy o niej pieśni, uczymy nasze dzieci jej tradycji i legend. Wołga jest macierzą odwagi, męstwa i chwały narodu".
Równe ćwierć wieku temu zrobiłem przystanek na trasie syberyjskich wypraw. Przez kilka lat poznałem najdalsze zakątki tej planety i nawet się nie zorientowałem, kiedy Boris Jelcyn w ramach transformacji sprzeniewierzył majątek narodowy oddając w ręce garstki świeżych multimiliarderów ropę, gaz, złoto, węgiel, diamenty. Chociaż, bywając często w Moskwie, widziałem przecież jak komunizm zamieniano na kapitalizm i co z tego wynikało: monstrualne naruszenia prawa, korupcja, przemoc i pogarda dla praw człowieka.
Na zlecenie "Corriere della Sera", gdzie wówczas pracowałem, odłożyłem w kalendarzu dwa miesiące na szukanie innej Rosji, na poznanie różnorodności odradzającego się po śmierci ZSRR kraju. Miałem spłynąć Wołgą od jej źródła do ujścia.
Któregoś czerwcowego dnia znalazłem się w leżącej pośród morenowych wzgórz Wałdaju wsi Wołgowierchowje w obwodzie twerskim. Przed wejściem na długi mostek prowadzący przez mokradła do drewnianego domku, leży ogromny głaz na którym kilka lat temu wyryto: "Podróżniku! Zwróć swój wzrok na źródło Wołgi! Tu rodzi się czystość i wielkość rosyjskiej ziemi. Stąd pochodzi dusza narodu. Chroń je". W podłodze pomieszczenia jest okrągły otwór, coś w rodzaju studni, gdzie widać wydobywające się z podłoża bańki powietrza. Nieco dalej, niepozorna stróżka zimnej i przezroczystej wody, na wysokości 220 m n.p.m, osiąga szerokość metra dając początek strumieniowi Persjanka. Trzeba przyznać, że to jest jednak źródło umowne, bo na obszarze pociętym pajęczyną cieków nie możliwe jest jego dokładne ustalenie.
Rzeczną podróż zaczynam w Twer, gdzie Wołga ma szerokość Wisły pod Krakowem. To stary ruski gród, odbudowany w iście carskim stylu po pożarze w XVIII wieku. Jest jedną z pereł Złotego Pierścienia Rosji, najbardziej popularnego szlaku turystycznego kraju, prowadzącego przez średniowieczne miasta położone na północny wschód od Moskwy. Powstawały one na wysokich brzegach rzek i dla obrony przed najazdami przekształcano je w grody warowne. Złoty Pierścień stanowi kolebkę prawosławia, dużo tu czarownych cerkwi z ikonami i unikalnymi freskami z różnych okresów. W mieście jest także polski akcent, wiosną 1940 roku NKWD zamordowało ponad 6300 jeńców polskich z obozu w Ostaszkowie.
Teraz przyciąga wzrok cichy, pochodzący z XII wieku Uglicz, jedno z najukochańszych miast Starej Rosji. Nie zagrzałem tutaj długo, bo poznałem Leonida, który z dwójka przyjaciół spływał wysłużonym, 11-metrowym jachtem w dół Wołgi. Znał moje nazwisko i nie ukrywał, że z przyjemnością dokooptuje „pogromcę Atlantyku” do swojej załogi. Leonid jest inżynierem i od kilku lat pracuje w Moskwie, ale swoje dzieciństwo spędził w nieodległej wiosce Uchma, gdzie chce odwiedzić swoich dziadków.
Płynąc częściej na silniku niż pod żaglami, muszę odpowiadać na lawinę pytań o zachodnim świecie, ale staram się też obserwować sugestywny krajobraz, bezkresne leśne przestrzenie, zagubione drewniane osady, chłopskie furmanki i zakurzone mieściny z nastrojem beznadziejnej spustoszenia.
"Oto i Uchma", zapowiada skipper. Wioska z malowniczymi ogródkami działkowymi pełnymi ogórków, ziemniaków, pomidorów i porzeczek, przypomina kolonię dziewiętnastowiecznych osadników na obrzeżach cywilizacji. Chatka otoczona brzozami, ma prosty wystrój, firanka w drzwiach, na ścianie kalendarz i obraz jeleni na rykowisku. Za to gościnność jest bezgraniczna. W oczekiwaniu na kolację energiczna gospodyni stawia na stole obok samowara czajniczek, dzbanuszek ze śmietaną i talerzyk z konfiturami. Anatolij, dziadek Leonida wrócił już ze sklepu z pielmieniami owiniętymi w gazetę. "Mieszkamy skromnie - konstatuje Anatolij - nie to co moskiewscy nowobogaccy, którzy wybudowali tutaj kotydże, pałace z basenami".
Dopływamy do ogromnego Zbiornika Rybińskiego, gdzie kilkanaście tysięcy lat temu znajdowało się jezioro polodowcowe. Po jego wyschnięciu powstała żyzna nizina i gdzieś tutaj znajdowało się znane już w XIII wieku miasto Mołoga, z portem rzecznym, rozwiniętym przemysłem i handlem. W latach 30. ub. wieku władze państwowe podjęły decyzję o budowie tutaj zespołu hydroelektrowni oraz zbiornika wodnego. W związku z tym należało przesiedlić 130 tysięcy ludzi, zatopić 6-tysięczną Mołogę, 3700 km kw. lasów, 663 osad, 150 cerkwi i wiele innych rozwiniętych infrastruktur.
Po napełnianiu rezerwuaru w 1947 r, woda przykryła miasto. Kilkuset mieszkańców, którzy nie zgodzili się na przesiedlenie, utonęło podczas zatapiania miasta, kilkadziesiąt osób popełniło samobójstwo. Z powodu wahań poziomu zbiornika, niekiedy na powierzchni wody pojawia się postapokaliptyczny krajobraz miasta-widma z kopułami starych cerkwi i kikutami drzew.
Na filmie dokumentalnym o rosyjskiej Atlantydzie, wygnani mieszkańcy opisują miasto i okres młodości jako raj na ziemi. Raj utracony. Starszy mężczyzna odtwarza tamte chwile, mieli rok czasu na wyprowadzkę. Musieli rozebrać dom, przenieść się gdzie indziej i postawić go na nowo. A jedna z kobiet wspomina z bezmierną tęsknotą: "Mołoga była zachwycającym, zielonym miastem, ogród przy każdym domu. Wiosną wszystko kwitło, a powietrze pełne było słodkich zapachów. Na kwitnących polach rosły pachnące trawy... Ach ! Hydroelektrownie miały zapewnić nam prąd, jednak elektryczność szła do Moskwy, do nas dotarła dopiero trzydzieści lat po zbudowaniu tamy".
Trzeciego dnia, cumujemy przy zaimprowizowanym pomoście w Rybińsku, który był niegdyś stolicą legendarnych burłaków. Jeszcze w połowie XIX wieku, w 7-tysiecznym mieście w sezonie nawigacyjnym przemieszczało się tutaj ponad 100 tysięcy braci trudniącej się holowaniem statków na Wołdze.
Nie ukrywam, że dla mnie Wołga wiązała się zawsze z niezwykle sugestywnym płótnem "Burłacy na Wołdze" Ilji Jefimowicza Riepina. Mężczyźni w szlejach doczepionych do grubej liny, długiej nieraz 200 metrów, ciągnęli ze wszystkich sił barkę, w trudniejszych chwilach intonując dla koordynacji współpracy, pieśni: "I poszli, pociągnęli, prawą-lewą dali krok, hej raz, jeszcze raz, da, uch, uch, jeszcze raz...". Jeśli brzeg na to nie pozwalał, bo był wysoki, podciągano się na kotwicach wywożonych do przodu szalupą.
INNE WYPRAWY I PODRÓŻE