Przez mały iluminator obserwuję suchy, rozległy i groźny krajobraz z rzadkimi śladami roślinności. W małym pojeździe kosmicznym o objętości około 3,5 m3, gdzie we trójkę jesteśmy ściśnięci niczym śledzie w beczce, powietrze staje się coraz cięższe, ale według zalecenia instruktorów powinniśmy jednak przesiedzieć tutaj pół godziny i dopiero potem opuścić „Sojuz”.

Władimir otwiera luk i natychmiast fala gorącego powietrza uderza w nasze twarze. Wyjście przez wąski otwór, w krępującym ruchy skafandrze, nie jest wcale łatwym zadaniem i kiedy wydostaję się na ziemię, jestem kompletnie spocony.

Przed nami dwa dni pobytu w pustynnym skwarze, na łonie odludnego stepu kazachskiego. Gdzieś tam za horyzontem znajduje się kosmodrom Bajkonur, skąd startują w przestworza wszystkie loty załogowe i gdzie znajduje się nasz hotel, który opuściliśmy dzisiaj wczesnym rankiem. Jeszcze do ubiegłego roku szkolenie tego rodzaju było organizowane w piaskach pustyni Kara-Kum. Jednakże z powodu złego stanu sanitarno-higienicznego pomieszczeń bazy lotniczej niedaleko miejscowości Mary, borykającej się nieustannie z niedostatkiem wody i powtarzającymi się często wypadkami chorób zakaźnych, szefowie Zwiezdnego Gorodka zadecydowali przenieść trening w pobliże bazy, która gwarantowałaby lepsze warunki bytowe.

Pamiętając o podstawowych zasadach przetrwania, które mówią, że zwykle na początku należy zadbać o schronienie, potem myśleć o wzywaniu pomocy oraz poszukiwaniu wody i żywności, przystępujemy do budowy prowizorycznego daszku, który zapewni nam cień i odrobinę komfortu w piekielnym upale. Z wielkiego, tysiącmetrowej powierzchni spadochronu, wycinamy spory kawałek tkaniny, składamy ją trzy razy i mocujemy do foteli wymontowanych ze statku kosmicznego.

Z zestawu survivalowego wyjmujemy, aby były pod ręką, środki pirotechniczne, to znaczy rakietnice, pochodnie ogniowe i dymne. W cieniu kładziemy też pojemniki z wodą, której jest niewiarygodnie mało, bo tylko litr na osobę. I właśnie w tym tkwi trudność przetrwania w krainie niezaspokojonego pragnienia. Aby nie dopuścić do niebezpiecznego dla organizmu odwodnienia, musimy unikać wszelkiego wysiłku fizycznego, pozostawać zawsze w odzieniu i nie zapominać o osłonięciu głowy i karku.

Zawsze twierdziłem, że pustynia może fascynować i przerażać jednocześnie. W tym nieznośnym środowisku już na długo przed południem piekielne słońce pali bezlitośnie i z trudem można wdychać suche, gorące, pozbawione wilgoci powietrze. Wokół, jak sięgnąć wzrokiem, rozciąga się równina pokryta żwirem i drobnymi kamieniami. Drżące i falujące powietrze na horyzoncie przywołuje pamięć o wędrowcach, którym fatamorgana ofiarowywała złudzenie oazy z wodą.

„A tak naprawdę, ile czasu człowiek może wytrzymać na pustyni?” – zagaduje któryś z kolegów. Pamiętam, że jakiś pilot amerykański bez wody przeszedł piechotą aż 80 km w 24 godziny, a inny Amerykanin przebył 240 km przez pustynię Arizona w ciągu 8 dni, mając ze sobą zaledwie kilka litrów zbawiennego płynu, ale jego organizm odwodnił się tak dalece, że nieszczęśnik zmarł w odległości 12 km od osiedla ludzkiego. Nie tak wiele lat temu na Saharze libijskiej sam przeprowadzałem eksperymenty z dwójką kolegów i pamiętam, że przy temperaturze około 35°C, oczywiście w cieniu, siedząc pod tencikiem, wytrzymaliśmy całe trzy dni.

Po całodniowym piekielnym żarze, pod wieczór przychodzi moment ulgi. Spada temperatura otoczenia, dreszcze przechodzą po całym ciele i trzeba pomyśleć o włożeniu cieplejszego ubrania.

Nieco później, na błękitnym niebie zapalają się gwiazdy, można rozróżnić niektóre konstelacje i dostrzec spadający meteor. Jura pierwszy zauważa jasno świecący punkt poruszający się szybko z zachodu na wschód. „To jeden z naszych satelitów, a tamten, o tam, na lewo w dół, to satelita amerykański, lecący po zupełnie innej orbicie”.

Wkrótce rozmowa schodzi na temat ryzyka i niebezpieczeństwa profesji kosmonauty. Mimo licznych kontroli technicznych, podwójnej asekuracji ważniejszych urządzeń, nigdy nie można wykluczyć ryzyka. Długie szkolenie nie tylko wzmacnia odporność psychiczną kandydata do lotu kosmicznego i przygotowuje go do pokonywania różnych trudności, ale daje też silną wiarę w niezawodność techniki.

Kosmonauta Sewastianow powiedział kiedyś, że prawdopodobieństwo powodzenia pierwszego lotu Gagarina nie przekraczało 75%, a w wypadku awarii w pierwszych 25 sekundach lotu, najbardziej niebezpiecznych, nie istniała żadna możliwość uratowania się. I z tego Gagarin zdawał sobie sprawę. „Jeszcze i dziś – mówi Giena – po trzydziestu latach doświadczeń nie mamy stuprocentowej gwarancji sukcesu. Istnieją sytuacje tak krytyczne, że można z nich wybrnąć, jedynie podejmując ryzyko”.

W 1967 roku, podczas powrotu na ziemię, nie otworzył się właściwy spadochron i stracił życie Komarow. Cztery lata później w tragicznym wypadku podczas lądowania zginęli Dobrowolski, Wołkow i Pacajew.

W 1975 roku, w kilka sekund po wystrzeleniu „Sojuza 18”, ujawnił się defekt rakiety nośnej i należało niezwłocznie ściągnąć załogę na ziemię. Ryzyko było ogromne, bo jak się później okazało, naraziło Łazariewa i Makarowa na zabójcze dla organizmu przeciążenie 15G. I jakby nie dość było dramatycznych chwil, lądownik spadł w trudno dostępnym rejonie Ałtaju, gdzie dwaj kosmonauci w oczekiwaniu na ekipę ratowniczą spędzili całą noc przy ognisku.

Rok później „Sojuz 33” wylądował niefortunnie na zamarzniętym jeziorze Ghengis. Pod wpływem uderzenia lód załamał się i luk wyjściowy znalazł się pod wodą. Załoga została uratowana w ostatniej chwili, kiedy kończył się już tlen.

Na wyrzutni kosmodromu w Bajkonurze, 26 września 1983 roku, na dwie sekundy przed sygnałem startu nastąpił wybuch rakiety nośnej. Titow i Strielakow cudem wyszli żywi z tego wypadku.

Wiadomo, że w latach walki o podbój i hegemonię w kosmosie Moskwa nie liczyła się z kosztami ani też z ofiarami. Toteż oprócz aplauzów i orderów nie zabrakło także krwi i łez. Większość tragicznych wypadków okryta była ścisłą tajemnicą i dopiero dzisiaj informacje o nich wychodzą na światło dzienne.

Również w Bajkonurze, 24 października 1960 roku, eksplodował ogromny pocisk balistyczny SS-7, co pociągnęło za sobą prawie 200 ofiar. Zginął wówczas także marszałek Niedielin, głównodowodzący siłami powietrznymi kraju. Dziesięć lat później inny pocisk wybuchł na rampie i znów zginęło dużo ludzi.

Historia podboju kosmosu zanotowała tragedie także wśród niedoszłych kosmonautów. Kilka tygodni przed lotem Gagarina młody lotnik Władimir Bondarienko zmarł od oparzeń, gdyż w laboratorium medycznym, gdzie przechodził badania, wybuchł gwałtowny pożar.

Niewiarygodny wypadek wydarzył się Nielubowowi, który był trzecim na liście kandydatów do lotu kosmicznego. „Miał jedyną wadę, zawsze mówił to, co myśli” – powiedział kiedyś o nim jeden z generałów, wówczas jego kolega. Za brak zdyscyplinowania został usunięty z Ośrodka Szkolenia i przeniesiony do małej bazy lotniczej we wschodniej Syberii. Oczywiście nikt nie wierzył w jego fantastyczne opowiadania o przyjaźni z Gagarinem, kilku latach treningu i niedoszłym locie na orbitę. Załamany psychicznie popadł w alkoholizm i któregoś dnia zginął pod kołami przejeżdżającego pociągu. Nigdy nie zostało wyjaśnione, czy było to samobójstwo.

Moi towarzysze usypiają, a ja kontempluję jeszcze absolutną ciszę i spokój tego dzikiego pustkowia. W moich wędrówkach w nieznane odkrywam wciąż nowy wymiar przestrzeni i czasu, obcą doznaniom mieszczuchów skalę uczuć i przeżyć. Z trudem uświadamiam sobie, że gdzieś na tym globie jest Rzym, Tokio, Nowy Jork, Bangkok i ich nerwowe, chaotyczne życie.

Następnego dnia od nowa zaczyna się walka z nieznośnym upałem. Mamy popękane wargi i przyspieszone tętno, czujemy suchość w gardle, pojawiają się bolesne skurcze łydek, a nagłe powstanie z przysiadu powoduje nieraz ciemność w oczach. Dziś zaspokoimy nieco uczucie pragnienia i co kilka godzin będziemy pić ten bezcenny płyn, za każdym razem płucząc przedtem gardło i ochładzając błonę śluzową ust.

O ustalonych godzinach słychać z bazy głos lekarza: „Jakie wiadomości? Czy wszyscy dobrze się czują?”. I odpowiedź brzmi zawsze jednakowo „Wszystko dobrze, żadnego problemu”. Wiadomo przecież, że w środowisku przyszłych kosmonautów nikt nie przyznałby się do złego samopoczucia, stresu, chwili kryzysu czy obaw. Taka „słabość” mogłaby stać się powodem odsunięcia od dalszego szkolenia, złamać niedoszłą karierę. Zatem bezpieczniej używać starego rosyjskiego wsio normalno! To „normalnie” oznaczać może tak sobie, doskonale, bądź nieźle, w zależności od interpretacji zainteresowanego.

Po jeszcze jednej nieprzespanej nocy kończy się nasza przygoda na krańcu świata. Zostajemy odwiezieni do bazy, gdzie lekarze sprawdzają stan naszego zdrowia i gdzie w końcu możemy dostać wodę do picia, ten nieopisany luksusowy eliksir, który przywraca człowieka do życia.